Krasiczyn dla wielbicieli niezwykłych historii
Agnieszka Malik 18.02.2017
Krasiczyn, woj. podkarpackie, powiat przemyski
NASZA OPINIA
Zamek w Krasiczynie różni się od wielu podobnych budowli. Można chodzić wokół niego godzinami i nigdy się nie znudzi. Dlaczego? Bo z każdej strony jest inny, zaskakujący, równie ciekawy. Jego strzeliste wieże odbijają się w wodzie, co szczególnie wzrusza romantyków. W każdym kątku zamkowego parku można zobaczyć coś zaskakującego: nie tylko dęba z imieniem - z których słynie Krasiczyn. Nie ma nic lepszego niż wypicie kawy na dziedzińcu i wsłuchanie się w echo, odbijające się od zamkowych krużganków. Zwiedzający mogą być lekko zawiedzeni, ponieważ nie wiele zachowało się we wnętrzach. Za to rekompensatą są opowieści świetnie przygotowanych przewodników.
Noclegi w zamku zachwycą tych, którzy chcą z okna spojrzeć na przepięknie zdobione ściany. Komnaty zamieniono na stylizowane pokoje, do których trzeba wspiąć się po licznych schodach. Dla tych, którzy nie mają sił dźwigać walizki, przygotowano pozostałe obiekty hotelowe ukryte w parku.
Restauracja serwuje dania, które na długo zapadną w pamięci smakoszy oraz dusigroszy - nie nadwyrężając zbytnio budżetu wycieczkowego. Na śniadanie podawane są rarytasy szlacheckie oraz radycyjne wyroby kuchni regionalnej.
PAŁACE I ZAMKI W POBLIŻU
Przemyśl - 10 km
HISTORIA
W Krasiczynie często gościły koronowane głowy, jak Zygmunt August, Henryk Walezy, Stefan Batory czy Zygmunt III Waza. Władcy zachwycali się niespotykanym na tak wielką skalę przepychem. Ściany zdobiły najdelikatniejsze materiały: adamaszek i jedwab, a podłogi - dywany ściągnięte prosto z Persji i Turcji. Kominki zostały wyrzeźbione w najlepszym marmurze i piaskowcu. Najbardziej czarujące było jednak sgraffitto, czyli obrazy wykonane na siedmiu tysiącach metrów kwadratowych zewnętrznych ścian. Przynajmniej tyle zachowało się do naszych czasów.
Marcin Krasicki zmarł w wieku 59 lat, a dobra po dziesięciu latach przeszły na jego bratanka Marcina Konstantego Krasickiego. Oprócz imienia i nazwiska wszystko różniło obu właścicieli dóbr. Okazał się człowiekiem rozmiłowanym w awanturniczym życiu i hulankach. Trwonił pieniądze na prawo i lewo, miał ciągłe konflikty z sąsiadami i w ogóle nie w głowie mu była troska o zamek. Wkrótce przekazał Krasiczyn w posagu córce Urszuli.
Po śmierci kobiety zamek trafił do rodziny jej męża Jędrzeja Modrzewskiego i znów stał się wianem - dla córki Elżbiety, która u boku Jana Tarło, wojewody lubelskiego, rozkochała się w eleganckiej rezydencji. Pech nie opuszczał i tych właścicieli, którzy również nie doczekali się potomstwa. Niespełnione rodzicielskie uczucia realizowali w rozbudowie zamku.
Bywali tu najwięksi dostojnicy epoki. Chętnie gościł na zamku król August II Mocny, co mogło być przyczyną najazdu wojsk carskich i kozackich, które poważnie zniszczyły rezydencję. Najeźdźcy nie docenili kunsztownych sgraffito. Porąbane meble wrzucili do fosy razem z ramami obrazów i innym wyposażeniem. Odbudowa w 1726 roku na niewiele się zdała. Szybko zmieniali się kolejni właściciele, którzy nie troszczyli się o zamek. Przechodząc z rąk do rąk, zatracał swój blask. Postaci ze Starego Testamentu, królowie i cesarze patrzyli ze ścian, gdy łupem grabieżców padało wszystko, co tylko dało się wywieźć.
Dąb dla chłopca, lipa - dla dziewczynki
Dawny gwar zapanował w jego murach, gdy właścicielami został ród Sapiehów. W 1852 roku po raz kolejny szczęście odwróciło się jednak od tego miejsca. Dzień przed ślubem Adama Sapiehy z Jadwigą Sanguszko rezydencja zaczęła płonąć. Ogień nie tknął jedynie kaplicy. Książę Leon Sapieha wziął się za odbudowę, która trwała bardzo długo z powodu rodzinnych kłopotów finansowych. Udało mu się dopiąć celu i w ogrodach pełnych egzotycznej roślinności toczono na nowo ważne dysputy. Większość rzadkich okazów przywiózł z licznych zagranicznych podróży. Niektóre z nich są starsze niż zamek.
Książę stworzył również znamienitą bibliotekę, liczącą dwadzieścia tysięcy woluminów. Kilka tygodni przed przybyciem Armii Czerwonej miejscowi widzieli jak z rezydencji wyjeżdżają wozy pełne książek, obrazów i cennych mebli. Czerwonoarmiści nie ruszyli tylko jednej z komnat, do której zamurowano wcześniej wejście. W ukrytym pokoju myśliwskim znajdowało się w szafie tajne przejście, prowadzące prosto za zamkowe mury.
Po kilkudziesięcioletniej historii Sapiehów pozostały niezwykłe pamiątki - dla uczczenia narodzin każdego potomka płci męskiej sadzono w zamkowym parku dąb, natomiast dziewczynkę upamiętniano lipą. Pod drzewami kładziono kamienie z wyrytymi datami urodzin dzieci oraz imionami. Ostatni właściciel Krasiczyna miał ośmioro dzieci. Gdy przychodziły kolejno na świat, książę wierzył, że wreszcie zamek będzie miał godnych spadkobierców. Los chciał jednak inaczej. Siedmioro zmarło na cholerę, która grasowała po okolicznych wsiach. Ocalał tylko Adam Stanisław, urodzony 14 maja 1867 roku - późniejszy kardynał, przyjaciel młodego Karola Wojtyły.
Legenda głosi, że ostatni właściciel posiadłości Leon Sapieha miał jeszcze jedno dziecię, którego istnienie starano się ukryć. 17-letnia Zosia zakochała się nieszczęśliwie w chłopcu z niższych sfer. Rodzina nie chciała dopuścić do mezaliansu, więc szybko znaleziono dziewczynie nobliwego męża. Poznała go dopiero, gdy była już w sukni ślubnej. Pod pretekstem modlitwy w kaplicy, uciekła na wieżę zamkową, z której rzuciła się na dziedziniec. Duch Bielicy podobno regularnie ukazywał się na zamku zaraz po wojnie. Czasem widywano go przy stawie, wśród drzew posadzonych na cześć zmarłych dzieci.
Kąpiel w trumnie
Po wojnie otwarto ośrodek szkoleniowy Związku Samopomocy Chłopskiej. W renesansowym obiekcie zadomowiło się Technikum Leśne. Do dziś we wnętrzach zamku pozostały ślady bytności leśników. Od 1998 roku właścicielem została Agencja Rozwoju Przemysłu w Warszawie, która po przejęciu obiektu od warszawskiej Fabryki Samochodów Osobowych, rozpoczęła remont. Okazało się, że po skuciu wylewki betonowej odnaleziono oryginalną posadzkę z czasów świetności rodu Sapiehów. Nie wiadomo, ile zagadek kryje się w krasiczyńskich murach.
Z oryginalnego wyposażenia pozostało niewiele - jedynie tzw. myśliwska komnata księcia Leona Sapiehy z trofeami myśliwskimi, które przywiózł z Afryki. Polował na antylopy i bawoły. W 1927 roku otrzymał zgodę na odstrzał ośmiu słoni, co było w owych czasach rzadkością. Najczęściej władze zgadzały się na odstrzał maksymalnie dwóch wielkich zwierząt. Przywiózł ciosy, ważące ponad sto kilogramów.
W kaplicy zamkowej, porównywanej pięknem do krakowskiej katedry na Wawelu, odtworzono rozbite przez Rosjan rzeźby i nagrobki. Po ich wejściu posadzka, na której wyrzeźbiono znaki zodiaku, służyła za miejsce do rozpalania ognisk. Po dziedzińcu walały się kości Sapiehów, a z ich trumien konie piły wodę. Zwycięzcy wojacy kąpali się w nich, mimo że w zamku były eleganckie wanny i bieżą-ca woda w kranach. W jego murach przez pewien czas mieścił się radziecki szpital, później miejscowi ukrywali się przed bandami UPA.
Więcej zdjęć z zamku w Krasiczynie w galerii "Musisz to zobaczyć":
Krasiczyn - wehikuł czasu