Gazeta Panorama OPOLSKA Wydawnictwo OPOLMEDIA Kontakt
panorama opolska

Wiadomości z Opola i okolic

Czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: Jarosława, Marka, Wiki


Jemielnicki bohater mimo woli


Agnieszka Malik/Krąg świętej góry 16.02.2016

Turyści na cysterskim szlaku. Dawny klasztor cystersów w Jemielnicy wygląda jakby zatrzymał się w czasie. Otaczający go staw pełen jest wodnego ptactwa.


Oswojone łabędzie chętnie podpływają do ludzi, licząc na kawałek chleba. Gdyby jednak wrócić do przeszłości, obraz sielanki nagle by się rozpłynął. Nie były to dobre czasy dla niepokornych, a najdotkliwiej odczuł to chłopski syn Marek, na którego plecy spadły tysiące rózg. Za czasów komunizmu sfałszowano jego życiorys. Wówczas buntownik otrzymał miano Prawego i zrobiono z niego chłopskiego bohatera, symbol sprzeciwu wobec kościelnej władzy.

Podążając „Śląskim szlakiem cystersów” turysta mija zabytkowe obiekty w Lubiążu, Trzebnicy, Krzeszowie, Henrykowie, Kamieniu Ząbkowickim, Rudach i dociera do małej Jemielnicy, liczącej około czterech tysięcy mieszkańców. Tę samą drogę cystersi przebyli przed 1289 rokiem, docierając do najstarszej wsi strzeleckiej. Do osady ukrytej wśród lasów prowadziły małe kręte dróżki. Podróżowanie nie należało do bezpiecznych zajęć. Na pierwszych braciszków nie czekały jednak luksusy - drewniane pomieszczenia miały przypominać o cnocie prostoty, a niewygody - o misyjnym charakterze ich powołania. Z Rud sprowadził cystersów książę Bolesław I. Braciszkowie dostali w prezencie pobliskie stawy pełne ryb i młyn nad Błotnicą, ale i tak przez lata ich klasztor należał do najgorzej uposażonych.

Mnisi nie bali się brudzić habitów, gdy razem z miejscowymi mielili zboże, obsiewali pola zbożem. Osobiście zajmowali się strzyżeniem owiec, gdyż wełna była pożądanym towarem na całym Śląsku. Byli specjalistami od pszczelarstwa i uprawy grochu. Nie wszystkie nowinki uprawowe były jednak chętnie przyjmowane przez chłopów. W XVII wieku najtrudniej było braciszkom przekonać jemielniczan do uprawy ziemniaka. Uznawali bowiem go za warzywo o trujących właściwościach i nie chętnie obsadzali nim swoje areały. Argumenty cystersów na nic się zdały. Skostniałe poglądy gospodarzy zweryfikował dopiero wielki głód, gdy uprawa kartofli uratowała życie wielu rodzinom.

Manfeld gorszy od diabła
W najlepszym czasie bractwo liczyło ponad 42 osoby. Właśnie wówczas powstała kaplica dobudowana do kościoła, której ściany ozdobiono barokowymi freskami. Do dziś przedstawiają one mnichów spoglądających na modlących się w dole wiernych. Byli zobowiązani do przyjmowania sakramentów co najmniej raz w miesiącu, codziennej modlitwy i pomagania ubogim, chorym oraz protestantom. Nieposłusznych karano, a ofiarę składaną na rzecz bractwa przeznaczano również jako pożyczkę dla najbardziej potrzebujących współwyznawców.

Mnisi zajęli się też edukacją miejscowych dzieci, prowadząc od 1662 roku szkółkę parafialną, a potem również gimnazjum. Założył je około 1750 roku opat Eugeniusz Misiura, przybyły z klasztoru w Rudach. Z wielką pasją wykładał poezję. Zajęcia z retoryki prowadził opat Eugeniusz Brühl, a język niemiecki wykładał Eugeniusz Staniczka. Oprócz tego gimnazjaliści poznawali tajniki astronomii, geometrii, łaciny, śpiewu kościelnego, katechizmu, retoryki czy też dialektyki.

Mimo tych działań, klasztor w Jemielnicy nie był otoczony szczególną opieką opatrzności. Pierwsza z wielkich plag, która przeszła przez wieś, związana była z wojnami husyckimi w 1428 roku. Braciszkowie ukrywali się przed zdziczałymi wojami w okolicznych lasach, żywiąc się jagodami i grzybami. W tym samym czasie w ich świętym przybytku grasowali żołnierze, rekompensując sobie brak niewypłacanego żołdu. Kradli złote monstrancje, cięli obrazy, palili drewniane rzeźby. Dopiero po przemarszu wojsk cystersi wyszli z ukrycia i rozpoczęli odbudowę zniszczonej siedziby.

W czasie wojny trzydziestoletniej w 1618 roku wojska niemieckiego dowódcy protestantów Ernsta von Manfelda dokonały jeszcze większego pogromu niż jakikolwiek wcześniejszy żywioł. Opowieści miejscowych o nieprzeliczonych skarbach opata Nuciusa uruchomiły wyobraźnię żołnierzy, którzy w 1627 roku napadli na klasztor. Najpierw zbezcześcili grób opata, a gdy nic nie znaleźli, z wściekłości puścili klasztor z dymem. Jemielniczanie chętnie wsparli obce oddziały, za co zapłacili srogą karę - nałożono na nich grzywnę i zabrano przywilej pobierania zysków z produkcji piwa.

Czas niepokojów
Mieszkańcy wsi miewali liczne konflikty z braciszkami, u których aż do XVIII wieku odrabiali pańszczyznę. Przed wiekami dostali w zamian za to ziemię do uprawy, ale daniny w naturze oraz opłaty czynszowe były coraz większe. Pierwsze problemy odnotowano w 1591 roku, gdy przeorem został Jan Nucius. Mimo najlepszych chęci nie udało mu się dobrze gospodarzyć, ponieważ w jego sercu grała muzyka. Już na początku swej duchownej drogi musiał wrodzony talent do nut zamienić na ciężką pracę. Mógł komponować tylko w nielicznych wolnych chwilach. Miejscowi spoglądali z przestrachem, gdy po północy nagle we wsi rozbrzmiewały anielskie dźwięki - na trwałe wpisując się w historię muzyki barokowej. Mistrz szczególnie upodobał sobie pieśń polifoniczną a capella na sześć głosów. Ostatnie lata opat cierpiał na postępujący artretyzm. Po śmierci w 1920 roku pozostały po nim 102 utwory.

Jemielniczanie nie przepadali za przeorem. Może znał się na nutach, ale do ekonomii nie miał głowy. Oprotestowali w II połowie XVI wieku pomysł oddania ziemi klasztornej grafowi Jerzemu von Redern ze Strzelec. Wybuchł wielki skandal, który zakończył się niezbyt miłosiernie - opat rzucił bowiem kałamarzem w wójta, próbującego przedstawić swe racje. Twierdził, że nadworny radca cesarski usypał kopce graniczne bez udziału jakiejkolwiek komisji, łamiąc tym samym obowiązujące prawo. Nie spodobało się to Nuciusowi i dlatego właśnie z rozbitego czoła wójta polała się krew.

Spokojnym braciszkom najbardziej za skórę zaszedł zbuntowany chłop o imieniu Marek. Incydent opisał historyk Johannes Ziekursch po przeanalizowaniu XVIII-wiecznych dokumentów sądowych. To dzięki niemu wiemy dziś, że w okolicy najważniejszy był opat Eugen Staniczka, urodziny w Strzelcach. Pasjonował się reformowaniem tego, co dawno już powinno być zmienione. Znany był z przedsiębiorczości i dlatego za jego kadencji rozkwitło kowalstwo, hodowla owiec, a stawy pełne były ryb. Jako nowinkę wprowadził również produkcję węgla drzewnego oraz smoły.

Jego poprzednicy nie dbali o włości, pozwalając każdemu wchodzić do klasztornych lasów. Opat zakazał wyrębu, a chłopom dawał stare zapasy, w których dawno zadomowiły się korniki. Dwustu jemielniczan nie było zadowolonych z takiego obrotu sprawy. Nieformalnym przywódcą opozycjonistów został Marek, głoszący w gospodzie przy kuflu radykalne poglądy. Marek groził więc, że w Jemielnicy też będą rozruchy, jeśli nic się nie zmieni. Nawołującego do nieposłuszeństwa chłopa szybko uznano za zdrajcę, czemu sprzyjały antyfrancuskie nastroje, gdyż Prusy były akurat w stanie wojny z Francją. Minister Haymont wydał rozkaz, aby buntownikiem zajął się generał Mannstein. Żeby zupełnie go pogrążyć, uznano, że dopuścił się kradzieży drewna z lasu należącego do cystersów i króla Prus.

Bohater mimo woli
17 marca 1794 roku Marka przywieziono do Opola. Na ulicach pełno było mieszkańców okolicznych wsi, którzy zjechali na rozpoczynający się właśnie targ. Przekupki taszczyły wielkie kosze, bose dzieciaki kręciły się między kupującymi. Gawiedź z ciekawością spoglądała na żołnierzy, tworzących szpaler, w którym każdy miał w ręku rózgę. 47-letniemu nieszczęśnikowi wsadzono do ust ołowianą kulkę, mającą zabezpieczyć język przed przegryzieniem z bólu. Marek został przepędzony sześć razy przez dwa szpalery - w sumie na jego plecy spadło 1200 rózg. Ostatnich już nie czuł, gdyż z wyczerpania stracił przytomność. Zajął się nim wojskowy lekarz. Bieg przez rózgi czy też praszczęta, jak nazywano tę karę, stosowaną dotąd jedynie wobec dezerterów w wojsku rosyjskim. Utrzymała się aż do XIX wieku.

Zbitego buntownika wsadzono na wóz i obwożono po wszystkich pobliskich wioskach. W Jemielnicy zmasakrowane ciało porzucono na trakcie. Do zdrowia Marek doszedł dopiero po kilku tygodniach. Najprawdopodobniej zmarł osiemnaście lat później. Nie mógł wówczas przypuszczać, że po II wojnie światowej uznany zostanie za bohatera i zyska przydomek Prawy. Zadbały o to ówczesne władze, szukające dawnych lokalnych śmiałków walczących z kościołem i pruską władzą. Wszystkie dowody wskazujące na jego bohaterstwo mają co najmniej XX-wieczny rodowód. Powstała wówczas „Pieśń o Marku Prawym”, której przypisano propagandowo XVIII-wieczną metrykę. Poznawano jego postać dzięki powieści Zbigniewa Zielonki pod tytułem „W Jemielnicy sądny dzień”, wydanej w 1956 roku, a dla młodzieży powstała siedem lat później książka autorstwa Korneli Dobkiewiczowej „O Marku Prawym z Jemielnicy”. O historyczny wymiar postarał się w 1953 roku Wilhelm Szewczyk poświęcając chłopskiemu buntownikowi jeden z „Trzynastu portretów śląskich”.

Do tej pory nie rozwiązano tajemnicy podziemnych tuneli, które rzekomo miały łączyć zakonne zabudowania z zamkiem w Toszku oddalonym zaledwie o piętnaście kilometrów czy też - jak mówią inni - z klasztorem na Górze św. Anny. 24 listopada 1810 roku król pruski podjął niespodziewaną decyzję o likwidacji zakonu, a dobra cysterskie o wartości 137 tysięcy talarów przeszły na jego własność. Władca potrzebował tych pieniędzy na spłatę Francji kontrybucji za przegraną wojnę cztery lata wcześniej. Udało się ocalić jedynie część bogatego księgozbioru, który przekazano bibliotece we Wrocławiu. Trafiły do niej 131 księgi oraz 10 rękopisów. Pozostałe zostały zniszczone, spalone lub sprzedane przypadkowym osobom lub kolekcjonerom.

Żołdacy wkroczyli do klasztornych piwnic i zajęli się delektowaniem mnisich specjałów. Ostatni opat Eugen Staniczka nie umiał pogodzić się z tą nagłą decyzją. W swoim pamiętniku napisał dosadnie, że o czwartej po południu klasztor umarł. Cystersi jednak przetrwali. Jest ich dziś na świecie około trzech tysięcy. W Polsce nadal funkcjonują klasztory m.in. w Wąchocku, Mogile, Jędrzejowie i Szczyrzycach. Tworzą szlak cysterski, po którym dziś podróżuje tysiące turystów.