Ministerstwo Zdrowia podało, że od 1 września do 15 listopada zarejestrowano w Polsce czterokrotnie więcej zachorowań na grypę niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Wśród 107 tys. zdiagnozowanych pacjentów tylko 344 przypadki dotyczą wirusa AH1N1. Reszta to żniwo grypy sezonowej. Ta przeważająca większość kaszle, kicha, ma podwyższoną temperaturę i laik nie jest w stanie na oko stwierdzić co jej dolega. Może grypsko, a może zwykłe przeziębienie. Lekarze zostali jednak przeszkoleni. Cała służba zdrowia jeszcze w lipcu przeszła stosowne kursy, dostała instrukcje oraz broszury z zaleceniami. Oplakatowano przychodnie, wydrukowano miliony ulotek. Nadchodzi przecież zaraza.
Moja znajoma obudziła się rano z potwornym bólem głowy i lekko podwyższoną temperaturą. Koło południa nasiliły się ataki suchego kaszlu, wystąpiły nudności. Pod wieczór czuła się generalnie coraz gorzej, więc zadzwoniła do najbliższego szpitala i zapytała, czy może przyjechać się przebadać. Ten szpital to Wojewódzkie Centrum Medyczne w Opolu, którego personel powinien być szczególnie wyczulony na sygnały grypowe. Tak przynajmniej zapewniano na rozlicznych konferencjach w miesiącach poprzedzających epidemię.
Dyżurna recepcjonistka miała gotową odpowiedź: ostry dyżur pełni poliklinika oraz przychodnia "Medicus", a w całym WCM nie ma jednego internisty. Znajoma, która w międzyczasie jeszcze bardziej osłabła, pojechała do "Medicusa", gdzie usłyszała, że dyżur (jak tam ostry, całkiem zwyczajny!) zacznie się po godz. 20, zaś teraz (godz. 18) może, jeśli chce, udać się do przychodni rejonowej. Albo poczekać dwie godziny.
W przychodni rejonowej załapała się na wizytę w ostatniej chwili przed zamknięciem rejestracji. Czekajac godzinę pod drzwiami gabinetu kasłała i kichała salwami, gdy więc weszła do środka, lekarka od razu postawiła diagnozę: kaszel krtaniowy. Ale przecież panuje grypa - zwróciła uwagę kobieta. Grypa o tej porze roku zazwyczaj panuje - żachnęła się lekarka i wypisała antybiotyk.
Pamiętając, że w stanach grypowych nie należy zażywać antybiotyków, znajoma wrzuciła receptę do kosza i zaczęła się leczyć domowym sposobem. Czosnek, miód, witaminy. Po czterech dniach doszła do siebie. Może dzięki kuracji z kalendarza babci nie dołączyła do grona ofiar grypy, które w poszukiwaniu właściwej diagnozy, krążąc między gabinetami, zakończyły leczenie na katafalku. Teoretycznie bowiem służba zdrowia jest przygotowana do walki z epidemią, skoro przeszła szkolenia i otrzymała instrukcje. W praktyce sprawy mają się często tak, jak z pacjentem zarażonym AH1N1, którego wieziono z Kępna do Wrocławia przez dziewięć godzin, choć miasta te dzieli odkegłość 80 km.
Pacjent był podłączony do felernego respiratora i karetka musiała co chwilę zatrzymywać się na stacjach benzynowych, żeby podładować baterie, bo w przeciwnym razie dostarczono by na miejsce nieboszczyka. Na internetowym forum ktoś napisał, że chory i tak został otoczony szczególną opieką, ponieważ jest lekarzem. Gdyby chodziło o zwykłego pacjenta, baterie mogłyby wysiąść już po paru kilometrach. Definitywnie, bez możliwości doładowania.