Niektórzy od dawna uważają, że nasi posłowie mówią i zachowują się tak, jakby pochodzili z innego wymiaru. Ze świata równoległego albo przynajmniej z rzeczywistości pozaziemskiej. Domniemanie to potwierdziła niedawno Joanna Senyszyn, która pożegnała się publicznie z polskim a przywitała z europejskim parlamentem.
Udzielając wywiadu jednej z TV posłanka oświadczyła ni stąd ni zowąd, że gmach na Wiejskiej jest niczym stacja kosmiczna. Sieć podziemnych korytarzy ? wedle najlepszej wiedzy pani Senyszyn ? służy do zespolenia poszczególnych sektorów. Takich, jak komora badań eksperymentalnych, czyli Sala Kolumnowa, w której zbierają się komisje specjalne ? z restauracją, w której załoga bazy odpoczywa oraz poddaje się zajęciom rekreacyjnym i integracyjnym. Albo z miejscem spotkań gremialnych, gdzie ekipa stacji prowadzi zażarte spory na temat aktualnych odkryć kosmicznych.
To by tłumaczyło, dlaczego niektórzy wybrańcy narodu notorycznie zielenieją z wściekłości, a także wyjaśniało niezrozumiałe dotąd zdarzenia na Wiejskiej. Kiedy Aleksander Kwaśniewski, jeszcze w okresie poselskim, opuszczał gmach sejmu przy użyciu drabiny, to być czuł się jak kosmonauta wychodzący w przestrzeń okołoziemską. Albo Gabriel Janowski bełkocący przed laty na mównicy, następnie wyniesiony przez straż marszałkowską, a później obcałowujący swoich kolegów. Jeśli ktoś przez dłuższy czas znajduje się w stanie nieważkości, może zwyczajnie odjechać.
Opolscy posłowie też trwale zaznaczyli swoją obecność w dziejach niezwykłej stacji kosmicznej. Dość wspomnieć Jan Piątkowskiego z ZChN, który dochrapał się nawet teki ministra sprawiedliwości. Pochodził z miasta Brzeg, więc dla określenia jego kompetencji i umiejętności mawiało się lapidarnie: pierwszy z brzegu. Z nowszych przypadków trzeba w innym świetle spojrzeć na zachowanie posłów PO, którzy w poprzedniej kadencji dobijali się w środku nocy do kajuty Opolanki Sandry Lewandowskiej z Samoobrony. Mogli się zwyczajnie zgubić w pajęczynie ciągów komunikacyjnych, o których wspomina Joanna Senyszyn. Szukali więc ratunku u pierwszego napotkanego człowieka. A że trochę nimi rzucało ? cóż, zdarza się w stanach nieważkości.
Komentując swoje odkrycie deputowana do Parlamentu Europejskiego podkreśliła kąśliwie, że niektórzy członkowie misji rzadko opuszczają stację przy Wiejskiej, więc nie mają bladego pojęcia o tym, co się dzieje na zewnątrz. W tym względzie nasz parlament różni się zdecydowanie od gmachu w Strasburgu, ponieważ tam nie ma części sypialnianej. Chcąc nie chcąc posłowie muszą więc po skończonych obradach wracać do przestrzeni ogólnoludzkiej.
Wielu zresztą robi to szybko i chętnie Już w połowie sesji plenarnych nasilają się odgłosy kółek przy walizkach, toczonych po ogromnym dziedzińcu parlamentu. Listy obecności podpisane, diety zaliczone, można brać kurs na lotnisko i wracać do domowych pieleszy.
Tak niewiele trzeba, żeby zachęcić deputowanych do wyjścia z tamtej stacji. Wystarczy odpowiednio wysoki przelicznik euro na złotówki.