Świat zatrzymany przez anioły
am/im/ fot. A. Malik 05.11.2015
Pani Bogusława Rudnicka otoczyła się aniołami. Nie ludzkimi, bo tych po świecie chodzi niewielu i z rzadka wstępują do Dobkowa. Małej wsi w województwie dolnośląskim na końcu świata, gdzie czas się zatrzymał. Tu nawet inaczej się oddycha, wszystko dzieje się wolniej i spotkać można anioła. Takiego ze skrzydłami, uśmiechniętego lub zamyślonego. Z gliny. Małego lub dużego, chłopca lub dziewczynkę. W zależności od potrzeb. W jej domu są wieczne święta, bo i aniołów ma pod dostatkiem.
Dziś jest właścicielką zagrody edukacyjnej „Galeria pod Aniołem” w Dobkowie. Pani Bogusława od 16 lat zajmuje się ceramiką. Powstają tam anioły, kubki, talerze, żaby, rondle, patery - wszystkie robione ręcznie, niepowtarzalne. Jedno niepodobne do drugiego. Zupełnie wyjątkowy świat, który stworzyła z potrzeby i determinacji. Od przysłowiowych fundamentów.
Bogusława Rudnicka osiedliła się tutaj z rodziną 27 lat temu. W miejscu dzisiejszej galerii była wylęgarnia szczurów i myszy, chlew ze świniami, po podwórku biegały kury, kaczki. Nie miała wyboru. Było w takim momencie, że nie miała dachu nad głową i z czego żyć, a trzeba było zadbać o troje dzieci.
Wtedy zdarzył się cud. Przyszedł do niej anioł, który wskazał drogę: - Pani Bogusiu, płacze pani, że nie ma pieniędzy, a tymczasem ma pani dar w rękach.
Nie wiedziała jaki, ale kiedyś przypadkowo znajomi zaprosili ją do ulepienia czegoś z gliny. Nie wierzyli, że to jej pierwszy raz. Zaczęła doskonalić swój talent. Musiała pokonać sporo kilometrów, żeby wypalić swoje wyroby. Krucha glina tłukła się w drodze, z 20 prac dowoziła 12. Po dwóch latach znajomy przekonał ją, że musi mieć swój piec.
W zagrodzie pani Bogusi odbywają się dzisiaj, m.in. zajęcia „Z gliną na wesoło”. Każdy własnoręcznie może coś stworzyć, później wyroby są wypalane, szkliwione i stają się własnością autorów. Marzyła, żeby zapach swojskiego chleba unosił się dookoła. I to się spełniło. Na zajęciach „Od ziarenka do bochenka” - dzieciaki samodzielnie wypiekają chleb, rogale, pierniki, pizze. Chętnie dołączają się dorośli, bo coraz mniej wiedzą o zakwasach. Pani Bogusia zmieniła swoje życie. Widzi jak glina wycisza turystów, którzy do niej zaglądają. Jak zmienia ich powoli, niemal niezauważalnie. Każe im się na chwilę zatrzymać i zachwycić maleńką miejscowością na mapie.
Ciągłe powroty do muzeum bez ścian
Spacer po Dobkowie jest niezwykły. Nie da się zgubić, bo zbyt mały, ale w każdej chałupie jest coś interesującego. Cała wieś to małe Eko muzeum, składające się z trzynastu gospodarstw. W każdym z nich można nauczyć się czegoś innego, posmakować lokalnych produktów, zobaczyć jak wypieka się chleb, zbiera miód czy też robi ozdoby z bibułki. Rolnicy częstują serami własnej produkcji, mają prawdziwe mleko i wiele dobrych chęci. Każdy chętnie prowadzi do swojego domu.
Niedaleko od anielskiego gospodarstwa znajduje się odremontowana Zagroda Sudecka o zupełnie innym charakterze. Powstała ze środków unijnych i dlatego turyści mogą zobaczyć strzelającą w niebo lawę, pojawiające się i ustępujące morza oraz potężne lodowce. Poczują jak pod ich nogami trzęsie się ziemia, sami mogą wywołać erupcję i dowiedzieć się, że znaleźli się w krainie wygasłych wulkanów.
W sali ziemi przyciąga plansza z ukształtowaniem rzeki na trenie podgórskim. Obok gabloty z minerałami z regionu: markazytem, srebrem i złotem, gipsem, łupkami miedzionośnymi o kolorze zielonkawym, węglem, septarią, oliwinem, piaskowcem, agatem, pirytem, granatem, aragonitem. W interaktywnej sali krajobrazu można samemu wybudować dom. W kolejnej - zobaczyć, jak wyglądała kuchnia 100 lat temu z trzema piecami: do wypieku chleba, gotowania i trzecim do prania.
W każdym miejscu w Dobkowie historia skrywa się w XIX-wiecznych zabudowaniach. Po wojnie nikomu nie było łatwo. Niemieccy gospodarze musieli przyjąć pod swój dach Polaków, którzy zjechali z Kresów Wschodnich w ramach akcji osiedleńczej. Los ten nie ominął dzisiejszej Villa Grety, najpiękniejszej agroturystyki w tym regionie. Los jednak spłatał figla. Nie było wzajemnych pretensji, nienawiści. Dzieci gospodarzy pokochały się i mimo różnic, jakie dzieliły, obie rodziny połączyły się, wydając potomków, którzy gospodarzą dziś w gospodarstwie.
Radzimowice przyciągają artystów
Niedaleko od Dobkowa, znajdują się Radzimowice. Takie małe, że wystarczy dobrze się obrócić, aby wzrokiem ogarnąć wszystkie włości. Składają się zaledwie z 11 domów. W XIII-XVI wieku, kiedy wydobywano tu srebro i złoto, był ratusz, dwa kościoły, szkoła parafialna, urząd górniczy i sąd górniczy. Kiedy pokłady kruszcu się kończyły, powstała jeszcze huta arszeniku, ale miejscowość powoli upadała. Przed wojną było tu już tylko szaro i buro. Po wojnie przyjechali Polacy, zamieszkali w domach razem z Niemcami, dopóki ci ostatni nie wyjechali. Uprawili ziemię, ale ich dzieci już nie wiedziały tu przyszłości, uciekały do miasta. Mieszkańcy umierali, a razem z nimi Radzimowice.
Wiktor Urbańczyk za głębokiej „komuny” chodził po górach i szukał domu. Każdy natrafiony obiekt był daleki od tego o czym od dawna marzył. Trafił do Radzimowic. Dom, w którym postanowił zamieszkać był ruiną, o której budowlańcy mówili, że nie opłaca się tego remontować. Dzisiaj po ruinie nie ma śladu, ale miejsce, do którego chętnie przyjeżdżają turyści szukający spokoju, wyciszenia i dziewiczych gór. Nie ma również ani ratusza, ani kościołów. Jest za to mały rynek, a w jego centralnym punkcie przy studni rośnie wierzba. Widać stąd wszystkie 11 domów, które składają się na sołectwo. Zameldowanych jest tu 8 osób. Wiktor Urbańczyk pojawił się na tym terenie w czerwcu 1986 roku, a w 2003 roku został sołtysem miejscowości.
To nie jest modna wioska tematyczna, bo nie ma tu jednego tematu. Zagroda sołtysa jest zagrodą orkiszową, nieopodal jest zagroda zdrowia, dalej szklana manufaktura, dom dziewięciu sił, dom chleba, gospoda, stolarnia i dom zboża. Tylko tu chleb ze smalcem smakuje jak nigdzie indziej. Wino domowej produkcji smakiem przypomina porto.
Urbańczyk od trzydziestu lat wytwarza wino. W wypieku pieczywa specjalizuje się od dziesięciu. Najbardziej zachwala chleb ze zboża orkiszowego. Pierwszy zasiew na trzydziestu arach Wiktor Urbańczyk robił z ręki, jak w dawnych czasach. Dzisiaj uprawia orkisz polach, które mają 5 hektarów. W gospodarstwie ekologicznym produkuje się kilkanaście produktów: ciasteczka, jabłecznik, podpłomyki, makaron, mąkę, płatki, otręby, kaszę, ziarno, grysik. Wino powstaje z czarnej porzeczki, z fermentacją przy udziale dzikich drożdży.
Bywa, że w Radzimowicach, przy okazji imprez kulturalnych, pojawia się jednocześnie ponad 200 osób. 2 maja jest święto flagi, na przełomie czerwca i lipca - święto chleba powszedniego i wina dobrego, które pod koniec czerwcu 2016 roku połączono będzie z wiecem słowiańskim. Ale najważniejszy jest festiwal „Świat kultur” - zawsze w pierwszą sobotę sierpnia. W 2016 roku odbędzie się jego 10. edycja - wystawami fotografii, malarstwa, prelekcjami i smakowitościami, których nie można kupić w sklepie. - Dla mnie sztuką są zarówno dobre pierogi, jak i obraz - podkreśla Wiktor Urbańczyk.