Gazeta Panorama OPOLSKA Wydawnictwo OPOLMEDIA Kontakt
panorama opolska

Wiadomości z Opola i okolic

Sobota, 09 listopada 2024
Imieniny: Anatolii, Gracji, Teodora


Szczęśliwy okręt z przerwą


imil 12.08.2018

Jak sezon długi, tysiące nóg wydeptują pokład okrętu ORP Błyskawica przycumowany u nadbrzeża Gdyni. Nic sobie nie robi z upływającego czasu.


Co jakiś czas trafia do stoczni, gdzie przechodzi swoiste odmłodzenie. Jest niemłody, więc w ruch idzie 1,5 tony farby. Wszystkie blachy wymagają stałej czujności. Najwięcej cierpią pokłady, które co roku depcze ponad 100 tys. turystów. Od 1976 roku, kiedy okręt został udostępniony do zwiedzania, było tu już 6 milionów osób z całego świata. W latach 70. XX wieku rekordem było 300 tys. ludzi, choć zwiedzać niszczyciela można było wtedy tylko do 1 maja do 15 października.

Komandor porucznik Jerzy Łubkowski, dowódca ORP „Błyskawica”, pamięta pierwsze wrażenia swoich dwóch córek, kiedy jeszcze jako zwykły zwiedzający, przyprowadził je na okręt. Zapamiętały plecy poprzedników. Takie to bywało zwiedzanie, ale ludzie się pchali. Gdy został oficerem w 1981 roku, rozpoczął służbę na Westerplatte. Nie chciał być za biurkiem. Na „Błyskawicę” trafił w latach 90. XX wieku i nadal twierdzi, że jest absolutnie piękna. Mimo że okręt porusza się tylko przy pomocy holowników, jest w składzie Marynarki Wojennej - jednostek pływających.

Ciągle w pracy
Załoga 24 godziny na dobę czuwa nad bezpieczeństwem pożarowym i wodnym okrętu. Tu nie ma miejsca na wypinanie piersi do medalu, tu jest codzienność. Pracy i obciążenia jest więcej niż na jednostkach bojowych. Praca trwa tu siedem dni, weekendu nie ma. Poniedziałek, mimo iż wolny od zwiedzania, jest dniem generalnych porządków. Zaczyna się od pobudki, później zaprawa, śniadanie, przygotowanie okrętu do zwiedzania - sprzątanie, czyszczenie metali. Wreszcie przygotowanie munduru. Zwiedzanie zaczyna się od godz. 10.00 do 13.00. Godzinna przerwa na posiłek i od 14.00 kolejne cztery godziny. Później trzeba okręt ogarnąć i tak do niedzieli włącznie.

Sześć pokładów, sporo zakamarków, trasa przygotowana tak, że praktycznie nie można skręcić w bok. A turyści? Albo idą pod prąd, albo widząc przejście dla personelu, muszą koniecznie zobaczyć co jest za drzwiami.

Ranna, ale zwycięska
Okręt powstał w latach 1935-1937 w angielskiej stoczni ,,John SamuelWhite" w Cowes. Banderę podniesiono 25 listopada 1937 roku. Matką chrzestną była żona ambasadora RP w Londynie Cecylia Raczyńska. Niedługo cieszyła się służbą w wolnej Polsce. 30 sierpnia 1939 roku „Błyskawica”, „Grom” i „Burza” w ramach operacji pod kryptonimem „Peking” przeszła do Wielkiej Brytanii, by eskortować konwoje z zaopatrzeniem dla kraju. 7 września w pierwszej swojej akcji bojowej zaatakowała u północno-zachodnich wybrzeży Anglii nieprzyjacielski okręt podwodny. Później jeszcze wielokrotnie walczyła. Zestrzeliła dwa samoloty w rejonie Narwiku, osłaniała 83 alianckie konwoje, m.in. jeden z największych ówczesnych statków pasażerskich „Queen Elizabeth”. Brała też udział m.in. w dwóch zwycięskich bitwach morskich pod Quessant i La Rochelle. Ostatnią jej akcją była operacja „Martwe Światło” - zatapianie niemieckich okrętów podwodnych, które poddały się aliantom. Bilans wojenny to przebyte 148 356 mil morskich, 108 patroli bojowych, uczestniczenie w zatopieniu dwóch okrętów nawodnych, uszkodzenie trzech okrętów podwodnych i zestrzelenie czterech samolotów. Trzykrotnie trafiona, straciła pięciu członków załogi. Rannych w tym czasie zostało 48 podoficerów i marynarzy.

Po wojnie okręt czekał w Anglii na decyzję, co dalej. Misja polska starała się o powrót „Błyskawicy”. W lipcu 1947 roku wróciła do Gdyni. Po przezbrojeniu i remoncie kapitalnym stała się okrętem obrony przeciwlotniczej. Aż wreszcie w roku 1976 zastąpiła niszczyciela „Burza” w roli okrętu-muzeum.

Szybszy niż błyskawica
Problem zaczął się w 1995 roku, kiedy na polecenie logistyki Marynarki Wojennej (MW) dowódca okrętu powołał komisję, na której czele stanął kmdr por. Jerzy Łubkowski. Opisano rzeczywisty stan techniczny okrętu. W reakcji na to dowódca MW stwierdził, że trzeba coś robić, jeśli ten okręt ma dalej służyć. Wydał rozporządzenie i rozpoczął się remont.

Największym wrogiem okrętu jest rdza, z którą trzeba walczyć niemal codziennie. Do tego mosiądz chwyta patyna. Trzeba kilku godzin, by odzyskał blask. Ciekawostką jest możliwość opróżniania zbiorników z fekaliów. Nie ma żadnych ścieków na zewnątrz. To pierwszy ekologiczny niszczyciel w dziejach Polski. Przysłowiowych szczurów na okręcie również nie uświadczysz. Od początku lat 90. rozkładane są na nim bezwonne środki przeciw gryzoniom.

To jeden z najszybszych okrętów II wojny światowej. Z założenia miał osiągnąć 30 węzłów, tymczasem pędził nawet 42. W historii marynarki tylko dwa typy okrętów miały analogiczną prędkość. Powojenne kutry torpedowe i obecne „Górniki”, „Hutniki”. Druga sprawa to silne uzbrojenie, szczególnie broń podwodna i urządzenia do stawiania min - w 1937 roku mogła zabrać ich na pokład 60, z czego w czasie wojny zrezygnowano. Ale ślady na pokładzie zostały. Miny zresztą też.

Małpy, psy i koty
Na „Błyskawicy” zawsze były zwierzęta: pies Majtek, a wcześniej Kajtek. Były też koty. W czasie II wojny światowej - dwie małpy o imieniu Betty, mimo że obie były samcami, które lubiły pociągać piwo. Tak samo jak Majtek z marynarską duszą. Kiedyś nie było go trzy dni, już panowała na okręcie żałoba, a on wpadł do komina ciepłowniczego i nie potrafił sam się wydostać. Na szczęście znaleźli go marynarze. O tym ile razy odsiedział w „areszcie” już nie wspominają. Zamknięty w kabinie przesiedział tam kiedyś od piątku do poniedziałku i nic nie napsocił, poza tylko „wnikliwym” rozpatrzeniem kilku spraw, które czekały na biurku na zatwierdzenie. Był tak znany, że trafił nawet do filmu Janusza Dybowskiego pt. „Majtek”, który w 2001 roku zajął III miejsce na Ogólnopolskim Przeglądzie Filmów Amatorskich Wojska Polskiego Dęblin.

Niszczyciel czy butelka whisky?
Anglicy, ze względu na silne uzbrojenie, zaliczali „Błyskawicę” do lekkich krążowników. Była to jednak kurtuazja, bo to kontrtorpedowiec, czyli niszczyciel. Dzięki temu, że przez sześć lat wojny zginęło na „Błyskawicy” tylko pięciu członków załogi, otrzymała drugą nazwę - „Lucky Ship” - Szczęśliwy Okręt. W czasie wojny miała jeszcze jedną nazwę, wymyśloną przez Anglików z powodu trudności językowych. Nie umieli wymówić jej nazwy, więc uznali, że podobnie brzmi „Bottle of Whisky”.

Na okręcie zgromadzono całość uzbrojenia, w które była wyposażona od 1937 do 1951 roku, kiedy odbyła się ostatnia modernizacja, przystosowująca okręt do korzystania z zaopatrzenia radzieckiego. Z główną artylerią poradzono sobie w ten sposób, że na brytyjskich wieżach MK19 zamontowano radzieckie lufy kalibru 100 mm. Prześwit luf był o 2 mm mniejszy niż brytyjskich, ale ostatecznie dało się je zamontować. A że były dłuższe, zasięg dział wzrósł na ponad 21 km. Brytyjskie wyrzutnie torpedowe też zostały zastąpione przez radzieckie kalibru 533,4 mm.

W samym środku kotła
Turyści lubią oglądać pomieszczenia marynarskie. Koje „spiętrowane” są podwójnie, choć kiedyś w pomieszczeniach marynarskich były potrójne. W „Błyskawicy” maszynownie i kotłownie uległy najmniejszym zmianom. Tylko część mechanizmów pomocniczych została wymieniona na nowsze, większość jest oryginalna. Ponieważ jednak okręt jest na wodzie, część z nich musi być utrzymywana w sprawności.

Okręt posiada dwa zespoły turbin, z których każdy składał się z trzech - turbiny wysokoprężnej, niskoprężnej i turbiny biegu wstecz. Cztery turbiny biegu naprzód miały łączną moc 54 tys. koni mechanicznych, dwie turbiny biegu wstecznego miały łączną moc 18 tys. koni. To wyróżnienie dlatego, że konstrukcja „Błyskawicy” nie pozwalała na obracanie wału w jedną i drugą stronę przez tą samą turbinę. Mogły się one obracać tylko w jednym kierunku, stąd oddzielna turbina biegu wstecz.

Ewenementem na skalę światową jest zajrzenie do kotła okrętowego od środka. To najchłodniejsze miejsce na okręcie, gdyż poniżej linii wodnej, stąd już tylko 40 cm do stępki. Dawniej było to miejsce najgorętsze. Temperatura spalania paliwa wynosiła 2100 stopni. Każdy kocioł, a było ich trzy, miał ok. 15 ton wody w sobie, 68 ton wody zapasowej. Woda była podgrzewana, powstawała para, która rurociągami ruszała dalej. Musiała być idealnie sucha, pozbawiona drobin wody. Jedna kropla wielkości deszczu, mogłaby wyłamać łopatki w turbinie. Przy prędkości 42 węzłów silniki zużywał 21 ton oleju. Ale prędkość ekonomiczna wynosiła 16 węzłów i wtedy szły tylko 3 tony na godzinę.

W 1967 roku w kotłowni doszło do tragedii - zginęło siedmiu marynarzy. Po wybuchu nie mieli szans na ocalenie. Aby płomienie nie cofały się przy otwieraniu palników do kotłowni, musiało tutaj panować nadciśnienie. Poblokowały się włazy do dwóch komór dekompresyjnych i nie było możliwości udzielenia im szybkiego ratunku. Para miała temperaturę blisko 340 st. Wyciągnięto dwóch, ale żyli zaledwie kilka godzin.

Był kiedyś na okręcie elektryk, zwany dziadkiem Szubą, który słynął z oryginalnego oprowadzania wycieczek. Turyści stanęli w sali wystawienniczej, gdzie akurat był model kogi gdańskiej i fragmenty łodzi słowiańskiej. Dziadek Szuba stanął beznamiętnym głosem recytował: - To jest model kogi gdańskiej z XV wieku, która służyła do przewożenia pralek, lodówek, telewizorów i innych produktów sypkich. Obok znajduje się model pierwszych słuchawek stereofonicznych - mówił dalej, wskazując na kule łańcuchowe. 

A kiedy znajdowali się w kotle, opowiadał: - A tu znajduje się dyskoteka okrętowa. Ja tu czasem grywam... na szmacie.