Warszawa: Nie do zniszczenia
Agnieszka Malik 08.01.2018
Zbombardowany, wypalony, wysadzony, a jednak ciągle stoi nad Wisłą, a przed jego wejściem, niezależnie od aury, gromadzą sie setki turystów.
Kiedy symbol polskości zaczął płonąć w 1939 roku, mieszkańcy stolicy wiedzieli, że teraz już nic dobrego się nie zdarzy. Niemcy tak długo zrzucali pociski zapalające, aż zajął się cały dach. Mimo wysiłku setek warszawiaków, próbujących opanować pożar, wieńczący Salę Balową plafon Marcella Bacciarellego spadł z wielkim hukiem i rozpadł się na tysiące kawałków. To był jednak tylko początek zniszczeń, gdyż Niemcy zajmując historyczną budowlę mieli wszystko już zaplanowane. Stworzono grupę specjalistów, wśród których byli m.in. historyk sztuki z Uniwersytetu Wrocławskiego dr Dagobert Frey, dyrektor muzeów wrocławskich Gustaw Barth czy historyk sztuki z Wiednia dr Joseph Mühlmann, pod których nadzorem więźniowie żydowskiego pochodzenia rozpoczęli demontaż podłóg, wykuwanie kominków, pakowanie obrazów i arrasów. Zadanie wykonano w stu procentach. Pozostały jedynie mury, ale i ich los również został przesądzony 4 października 1939 roku. Właśnie wtedy Adolf Hitler wydał rozkaz wysadzenia rezydencji. Do pracy wzięli się saperzy, nawiercając ściany pomieszczeń na parterze oraz kolumn podtrzymujących stropy. Dziś w najniżej położonych częściach piwnic przewodnicy wskazują liczne otwory, w które nie włożono wówczas materiałów wybuchowych. Nie doszło do tego, ponieważ obawiano się, że tak potężna detonacja może uszkodzić pobliski most, mający strategiczne znaczenie dla wojska. Przyszłość budowli była jednak przesądzona. W jej miejscu miała stanąć wielka hala NSDAP, a pobliską symboliczną Kolumnę Zygmunta zastąpić pomnik Germanii.
Po upadku Powstania Warszawskiego, silna eksplozja obwieściła miastu najgorszą nowinę - zamek o średniowiecznym rodowodzie przeszedł do historii. Miałą to być kara dla nieposłusznego narodu. Wydawało się, że na zawsze rezydencja przestała istnieć. Ponad 10 tysięcy ładunków dynamitu rozerwało ściany wyłożone amarantowym adamaszkiem i luksusowymi materiałami sprowadzonymi z Francji i Włoch. Pozostało jedynie wspomnienie po mozaikowej podłodze z różnokolorowego drewna i po ostatnich królach zasiadających w Sali Tronowej.
Historia Zamku Królewskiego ma średniowieczny rodowód: w XIII wieku książęta mazowieccy założyli tu swą siedzibę, dopiero jednak po przeniesieniu stolicy z Krakowa przez Zygmunta III Wazę w 1596 roku rozpoczęto jej szybką rozbudowę. Miał w tym największy udział Stanisław August Poniatowski. W czasach zaborów rezydencję zasiedlił namiestnik carski i gubernatorzy. W 1918 roku stała się siedzibą prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej.
Zamek już od początku istnienia nie miał szczęścia do najeźdźców. Niedługo istniał pałacyk stworzony w latach 1638-1643 dla brata króla Władysława IV. Już w 1656 roku zrujnowali go szwedzcy żołnierze. Oszczędzając samą konstrukcję, zdewastowali bez reszty jej wnętrza. Przed ich przybyciem na dworze kwitło życie artystyczne i naukowe. Władysław IV sprowadzał z Włoch lunety, korespondował z Galileuszem. Na ścianach wisiały obrazy Rembrandta i Petera Paula Rubensa.
Kolejne zniszczenia miały miejsce w czasach, gdy po upadku powstania listopadowego w zamku zamieszkał carski gubernator Iwan Paskiewicz. Przestał wówczas istnieć słynący na całą Europę Gabinet Marmurowy z początku XVIII wieku: różnobarwny kamień rosyjscy żołdacy wyrywali ze ścian i transportowali w głąb Rosji. Do Petersburga wywieziono obrazy Canaletta. Urzędnicy carscy przekształcili Salę Poselską na swoje biuro, a sami zamieszkali w kwaterach urządzonych w zrujnowanej Sali Senatorskiej. Historia lubi być przewrotna, bo przecież właśnie w niej w 1611 roku carowie Szujscy składali w 1611 roku hołd królowi Zygmuntowi III Wazie.
Najbardziej jednak ucierpiała jedna z ulubionych komnat króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, którą kazał obić chińskim adamaszkiem w złoto-białe pasy. Spośród 55 wiszących tam obrazów, przedstawiających uczestników słynnych obiadów czwartkowych, 37 wywieziono na rozkaz cara Mikołaja I do Petersburga w Rosji, a następnie spalono.
Rezydencja królewska poniosła uszczerbek również po powstaniu styczniowym w 1863 roku. Wojska rosyjskie zniszczyły słynące na całą Europę ogrody królewskie, schodzące kaskadowo w kierunku Wisły. Teren ten zamieniono na miejsce musztry i plac apelowy. Aromaty unikalnych roślin zastąpił zapach końskiego potu. W miejscu rzadkich drzew i krzewów wybudowano stajnie i zabudowania koszarowe. Po I wojnie światowej nowe władze upomniały się o bezcenne zbiory, które wyjechały do Rosji carskiej. Zatrudniono najlepszych architektów, którzy wzięli się za odtwarzanie dawnego polskiego splendoru.
Odradzanie się cegła po cegle
Trudniej było podnieść ze zgliszczy pamięć po wysadzonym zamku w 1944 roku. Za Powstanie Warszawskie zapłacił najgorszą karę - zniknięcia z mapy Warszawy. Pozostały po nim tony kamieni, kikuty ścian nie przypominające rezydencji polskich królów. Trudno było sobie wyobrazić, że kiedyś w tym miejscu król Stefan Batory przyjmował hołd lenny od pruskiego księcia Jerzego Fryderyka.
Z czasem warszawiacy ujawniali ukryte w czasie wojny złocone świeczniki i obrazy. Przynosili ocalałe skarby z zamkowych komnat. Brakowało jednak najważniejszego - murów. Dopiero 20 stycznia 1971 roku zapadła decyzja o powołaniu Obywatelskiego Komitetu Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie. Rozpoczęto największą w Europie, a może i na świecie, rekonstrukcję zamku ze składek społecznych.
Turystom z odległych krajów, wystającym w długich kolejkach do kas biletowych, przez myśl nawet nie przyjdzie, że obiekt ten powstał faktycznie w II połowie XX wieku. Ruinie przywrócono dawną świetność w latach 1971-1984. Idealnie odtworzone złocenia, posadzki i lustra. W połączeniu z ocalałymi meblami, odzyskanymi obrazami, a nawet drzwiami tworzą niepowtarzalną całość, zupełnie odmienną od muzealnego wystroju podobnych wnętrz w historycznie zachowanych obiektach. Można mieć wrażenie, że za chwilę w apartamentach pojawi się sam Stanisław August, który tylko na chwilę wyszedł z gabinetu. Sala Tronowa pobudza wyobraźnię, a kilkunastometrowe obrazy Matejki przypominają najważniejsze epizody z polskiej historii. Do jednej z komnat wróciły wywiezione w czasie II wojny światowej dwa posągi: Sprawiedliwości i Pokoju, tak samo jak oryginalna płyta kominkowa z inicjałami króla Jana Kazimierze i herbem Wazów. W Gabinecie Monarchów Europejskich, znajdującym się tuż przy Sali Tronowej, znów można podziwiać malowidła wycięte w 1939 roku, które zamontowano w tym samym miejsce. Zachował się również kominek, meble, portrety i brązy czy oryginalny fotel tronowy.
Przed Pokojem Audiencyjnym znajdowało się specjalne pomieszczenie, w którym królewscy interesanci czekali na spotkanie z polskim władcom. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające Warszawę i koronację króla namalowane przez Bernarda Bellotto, zwanego Canalettem. To niezwykłe, że można je dziś podziwiać w tym samym miejscu, mimo że ich losy mogłyby zainspirować niejednego scenopisarza. W 1807 roku cztery z nich zostały wysłąne do Francji na rozkaz Napoleona. 25 lat później wszystkie pozostałe wywieziono do Petersburga na rozkaz cara Mikołaja I. Po odzyskaniu znów zostały zabrane - tym razem w 1939 roku przez niemieckich okupantów. Mimo licznych podróży, ocalały zawieruchę wojenną i dziś w komplecie można znów znajdują się w Zamku Królewskim.