Tropsztyn: Tajemnica Inków
emal 19.02.2019
Obie warownie łączy jednak coś więcej - to legendarny skarb Inków, który może być ukryty w którymś obiekcie. Dziś pokryte śnieniem wabią tropicieli tajemnic i turystów. Marzyciele patrzą na pokryty białym puchem zamek, zastanawiając się, czy odkryje on inkaskie sekrety.
Miłośnicy przygód nie będą zawiedzeni, gdy zweryfikują sami legendarną historię. Muszą jednak wiedzieć, że związana jest z nią klątwa, przez którą można nawet stracić życie. Wystarczy jedynie chęć zawładnięcia majątkiem starożytnych Inków.
Wszystko zaczęło się w 1615 roku, gdy zaledwie przez rok właścicielami Tropsztyna, małego i niszczejącego zamku, byli Stadniccy z Wiatrowic. Jadwiga Stadnicka poślubiła węgierskiego szlachcica Mikołaja Berzeviczy, a w 1622 roku w księgach parafialnych odnotowano przyjście na świat ich syna Ferdynanda.
Sebastian, wnuk Ferdynanda, uwielbiał od dziecka podróże w dalekie strony. W połowie XVIII wieku udał się na wyprawę do Peru. Tam zakochał się w inkaskiej arystokratce i wkrótce wziął z nią ślub, a z ich związku narodziła się Umina. Nie był to dobry czas na miłosne uniesienia, ponieważ Hiszpanie za wszelką cenę zamierzali wymordować wszystkich członków rodziny królewskiej. Nie chcieli, aby kiedykolwiek doszło do odbudowy dawnego imperium Inków. Ostatni pozostały przy życiu książę Tupac Amaru II ożenił się z Uminą. Para uciekła do Europy, a towarzyszyli jej przedstawiciele miejscowej arystokracji, chroniący skarbu i tajemnic przodków.
Ucieczka do Niedzicy
W latach 1783-1797 mieszkali wszyscy w Wenecji, ale i tam znaleźli ich oprawcy. Tupac Amaru II zginął, pozostawiając po sobie syna Unkasa, kolejnego spadkobiercę potęgi Inków. Sebastian uznał, że najbezpieczniej będzie z wnukiem i córką wracać do Niedzicy, którą władała kiedyś jego rodzina. Pod koniec XVIII wieku właścicielami twierdzy był ród Horváth z Palocsy. Zaoferowane przez uciekinierów pieniądze od razu otworzyły bramy zamku, ale i tu nie było bezpiecznie - Umina została zasztyletowana. Dziadek postanowił więc zmienić królewskiemu potomkowi tożsamość. Decyzję poparli wodzowie inkascy, tworzący Radę Emisariuszy Inków.
Tupaca Amaru III adoptował w czerwcu 1797 roku Wacław Benesz-Berzeviczy, bratanek z Morawskiego Krumlova. Księciu nadano nowe personalia i od tej pory nazywał się Antonio Benesz. Dziadek miał jeszcze jedną ważną misję do wypełnienia - ukrycie testamentu Inków. Gdy Antonio dorósł i dowiedział się o swym prawdziwym pochodzeniu, postanowił w żaden sposób nie wracać do przeszłości. Nie chciał, aby czwórka jego dzieci żyła w ciągłym strachu. Po latach dokumenty otrzymane od przybranego ojca przekazał synowi Ernestowi.
Dopiero wnuk Ernesta, Andrzej Benesz z Bochni, zignorował ostrzeżenie przodka i zaczął wczytywać się w stare papiery. Analizował przekazywane przez pokolenia inkaskie pamiątki. Jako student prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego miał ułatwiony dostęp do archiwum kościelnego w Krakowie. Znalazł tam akt adopcji wraz z siedmioma obowiązkami, które wziął na siebie krawiec Wacław Benesz-Berzewiczy. W podziękowaniu za ochronę królewskiego dziedzica miał otrzymać zamek w Niedzicy, zakupiony za część skarbu przywiezionego do Europy.
W akcie adopcyjnym napisano, że bogactwo Inków zostało podzielone i ukryte: zatopiono je w jeziorze Titicaca oraz w zatoce hiszpańskiej pod Vigo. Praprawnuk Antonia, Andrzej Benesz odczytał najważniejszą ze wskazówek - miejsce ukrycia testamentu wraz z dalszymi wytycznymi prowadzącymi do majątku.
31 lipca 1946 roku na zamku w Niedzicy zjawił się student krakowskiej uczelni, potomek Tupac Amaru, i w asyście miejscowych władz wyciągnął próg bramy wejściowej na zamku górnym. Znajdowała się pod nim 18-centymetrowa ołowiana rura, a w niej rzemienie zakończone złotymi blaszkami. Było to starożytne pismo węzełkowe quipu, którego wówczas nikt już nie umiał odczytać.
Złamany szyfr
Znawcy twierdzili, że testament składa się z trzech fragmentów - na tyle też części podzielono inkaskie dobra. Losy odnalezionego pisma są dziś nieznane. Podobno Benesz wysłał quipu do Peru, gdzie zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Po 24 latach kupił nagle zamek w Tropsztynie, mimo że do „letniej” rezydencji miał ponad 500 kilometrów. Sześć lat potem gazety rozpisywał się o jego śmierci. Nie zginął z ręki nożownika - jak jego poprzednicy, ale w wypadku samochodowym.
Od 1990 roku ruina pozyskała nowego właściciela - Fundację Odbudowy Zamku Tropsztyn. Podobno wśród nabywców dziwnym zbiegiem okoliczności znaleźli się potomkowie Andrzeja Benesza i właśnie w tym miejscu postanowili otworzyć centrum kultury Inków. Czy wykorzystali do tego własne pieniądze, czy też odnaleziony skarb, tego nikt nie wie.
W 2005 roku naukowcy z Uniwersytetu Harvarda w USA odczytali szyfr Inków. Liczne węzły są liczbami zapisanymi w specyficznym układzie. W zależności od wagi tajemnicy używano jeden z trzech rodzajów tego przedziwnego pisma. Każde kipu składało się z sześciu rozdziałów, a czasem także wstępu, ukrytych w niezliczonej ilości pętelek. Są one skomplikowanymi księgami rachunkowymi. Naukowcom udało się odczytać symbole liczbowe, ale nadal nie wiadomo, jak rozpoznawać w węzłach nazwy.