Telepaci wracają nocą, żeby mieszać w głowie Zygmunta
Ryszard Widawa 19.12.2012
Przecież Józef przepowiadał faraonowi przyszłość i od Józefa wzięło początek dwanaście plemion Izraela. Ci szaleńcy nawet księdza we wsi opanowali. Przedtem głosił zapowiedzi przy ołtarzu, a jak Krysia miała brać ślub, to tylko kartkę w kruchcie powiesił. Żebym się za wcześnie nie dowiedział.
Stefania nie umarła od razu. Miała silne bóle, więc lekarze podali jej dużą dawkę morfiny. Wyglądała po niej jak nieżywa. Ciało odstawiono do kostnicy, gdzie Stefania długo odchodziła w ciemności i ciszy. Jeszcze w czasie pogrzebu jej dusza musiała przebywać na tym świecie, bo zwłoki były wiotkie, a nie sztywne jak u umarlaka. Zygmunt H., brat Stefanii, dowiedział się o tym dopiero niedawno od telepatów, którzy opanowali jego głowę. Ciągle coś mu szepczą, nie dają spać, a nawet potrafią podrzucić mężczyznę kilka centymetrów ponad łóżko. Czuje się wtedy jak podczas elektrowstrząsów.
Telepaci namierzyli go jakieś pięć lat temu, ale musieli szykować się do ekspansji dużo wcześniej. Właściwie chyba od dnia urodzenia. Już będąc w pieluchach Zygmunt chorował bardziej niż inne dzieci, a przypadłości nasilały się wraz z dorastaniem. Gdy miał 24 lata, lekarz z powodu niekończących się infekcji dróg oddechowych wysłał go do sanatorium w Szczawnicy. Któregoś dnia w pijalni wód zaczepił go leciwy mężczyzna i oznajmił, że ma dar przewidywania przyszłości.
- Był dopiero rok 1984, a on już wiedział, że cztery lata później umrze Stefcia - mówi Zygmunt H. Że za pięć lat upadnie komunizm, a potem nasilą się niepokoje społeczne, ludzie zaczną się dopominać o swoją własność sprzed II wojny, aż w końcu dojdzie do zmiany granic Polski. I jeszcze że Zygmunt K. będzie miał problemy miłosne z mieszkającą w sąsiedniej wsi Krysią. Kiedy jasnowidz powiedział mu o dziewczynie, długo nie mógł się domyśleć, o kogo chodzi.
- Bo żadnej Krysi w okolicy nie było - wspomina czterdziestopięcioletni dziś Zygmunt H. - Aż w końcu tamten facet mnie naprowadził myślami. Do zakładu, w którym produkują trumny. Krysia była córką waściciela. Czy ja wtedy mogłem przypuszczać, że telepaci już działają? Pan wie, co oni mi teraz robią? Jak tylko wyjdę na drogę, to zaraz karawan z nieboszczykiem jedzie. A ja się trumien boję od małego. Albo tak cholery pokombinują, że gdy tylko jestem w mieście, to bez przerwy jeżdżą koło mnie inwalidzi na wózkach. A te skurczybyki bez przerwy wkładają mi do głowy, że też na wózku skończę. Stefcię jakiś szaleniec ukłuł igłą, gdy stała z matką w kolejce. W opolskim domu towarowym na Krakowskiej. Lekarze nie rozpoznali w porę żółtaczki, a kiedy rozwinęła się marskość wątroby, było już za późno na ratunek.
Zygmunt zapamiętał adres jasnowidza ze Szczawnicy i po śmierci Stefci pojechał do niego do Chorzowa. Leciwy mężczyzna z ufarbowaną siwizną na głowie zbył go jednak krótkim słowem: do widzenia. Powiedział, że już się czarami nie zajmuje i powtórzył: do widzenia.
- On nawet nie pamiętał, co mi w uzdrowisku opowiadał - w oczach Zygmunta H. rośnie przerażenie. - Teraz już wiem, że telepaci użyli go jako medium, żeby opanować mój mózg. Bo każdy człowiek ma swoje niepowtarzalne fale, jak odciski papilarne albo jak DNA. Telepaci potrafią się dostroić do podświadomości, mimo że sami przebywają na drugim końcu świata. Jak już wejdą na czyjś zakres, to człowiek nie zazna spokoju. Nie pozwolą mu normalnie żyć, a czasem przez kilka nocy nie dadzą zasnąć.
Nawet księdza szaleńcy opanowali
Gdy Krysia osiągnęła pełnoletniość, Zygmunt H. zaczął się koło niej kręcić, żeby przepowiednia ze Szczawnicy mogła się spełnić, ale dziewczyna unikała go jak jakiegoś naznaczonego. Potem niby chciała się z nim spotykać, lecz ciągle coś stawało na przeszkodzie. Aż w wyszła za mąż. Za chłopaka o imieniu Józef. - Pan myśli, że to przypadek? - Zygmunt H. patrzy badawczo. - Wszyscy tak myślą. Ale w działaniu telepatów nie ma przypadków. Przecież Józef przepowiadał faraonowi przyszłość i od Józefa wzięło początek dwanaście plemion Izraela. Ci szaleńcy nawet księdza we wsi opanowali. Przedtem głosił zapowiedzi przy ołtarzu, a jak Krysia miała brać ślub, to tylko kartkę w kruchcie powiesił. Żebym się za wcześnie nie dowiedział.
Zanim Krystyna wymieniła z Józkiem obrączki, Zygmunt H. napisał jej w listach wszystko, co usłyszał w Szczawnicy. Że upadnie komuna, a potem będą niepokoje, że zmienią się granice Polski i nadejdą wielkie nieszczęścia na cały świat. Zdał jej relację w szczegółach, których teraz nie może głośno powtórzyć, bo boi się swoich myśli. Gdy dziewczyna wyszła za mąż, prosił, żeby zniszczyła listy. Ale ona zaniosła je do proboszcza, a ten musiał przekazać przepowiednie do Watykanu.
- Widziałem w telewizji jak papież cierpi w okolicznościach, o których wcześniej tylko ja wiedziałem, a poprzez moje listy i on poznał przed śmiercią tajemnicę swojej męki, bo nic nie dzieje się przypadkowo - Zygmunt H. wpada w słowotok, który nie znosi sprzeciwu. - Urządzili na przykład w Opolu zjazd Krystyn. Pan myśli, że to zbieg okoliczności? Przecież imię Krystyna pochodzi od Chrystusa.
U telepatów nic nie jest przypadkowe. Dlatego Zygmunt H. już trzykrotnie zmieniał nazwisko. Poprzednie miały niewłaściwe konotacje, a telepaci tak działają, że jeśli nazwa coś znaczy, to muszą za nią pójść czyny. Hitler to w tłumaczeniu - pusty przebój. Polską inteligencję Sowieci musieli wymordować w Katyniu, bo przecież nazwa pochodzi od kata. Do Unii Europejskiej wprowadzał nas premier Miller, czyli młynarz, który namieszał, namieszał i odszedł. Po nim rządził Belka, gdyż powiedziano w Piśmie św: ujrzysz belkę, a nie zobaczysz źdźbła. - Unia ma w herbie dwanaście gwiazd i to jest też robota telepatów - Zygmunt H. nie ma cienia wątpliwości. - Bo oni wywodzą się z dwunastu polinezyjskich wysp. Dawno temu osiągnęli taki poziom inteligencji, że ludzie przy nich są jak małpy. Potem rozproszyli się po całym świecie i od paru tysięcy lat sterują wszystkim, co dzieje się na Ziemi.
Trzeba udowodnić, a dowodów brak
Policjanci z Ozimka mówią, że mogą jedynie prewencyjnie przyglądać się Zygmuntowi H. Prawo nie pozwala bowiem izolować człowieka tylko dlatego, że bazgrze na murze koło swojego domu farmazony o wyimaginowanych postaciach. Ani nawet wtedy, gdy sąsiedzi uważają, że niewłaściwie bawi się zapałkami. Fakt, że pożary, jakie w ostatnich latach wybuchają w okolicy, mogą być jego dziełem, ale póki co, nie ma na to dowodów. Ot, spłonęły myśliwskie ambony w pobliskim lesie. Co prawda Zygmunt H. rozpowiadał wcześniej, że telepaci zainstalowali na ambonach kamery i stamtąd go obserwują, jednak takie bajdurzenie to nie dowód. Gdy przed pasterką komisariat w Ozimku zdobył informacje, że telepaci mogą próbować podpalić kościół we wsi, tajniacy obstawili świątynię niczym obiekt narażony na atak terrorystów. Na szczęście nic złego się nie stało.
Obiektów gospodarczych Zygmunta H. nikt nie pilnował, więc spłonęły jeden po drugim. Obora ze stodołą poszła z dymem nad ranem. Stary tartak, który niemal przylegał do budynku mieszkalnego, zajął się późnym wieczorem, gdy pan Zygmunt w towarzystwie rodziców siedział przed telewizorem. - Durnie rozpowiadają, że ja sam podpalam, a przecież byłem wtedy w mieszkaniu i "Panoramę" oglądałem. Prawda, mamusiu? - Zygmunt H. nerwowo spogląda w kierunku starszej kobiety, która jednak nie ma ochoty potwierdzić słów syna ani włączyć się do rozmowy.
Kilka dni później zadzwoni do redakcji i powie: - Niech pan pomoże, bo syn musi się leczyć. On całe noce nie śpi, tylko z kimś gada, choć nikogo w izbie nie ma. Policjanci tymczasem tłumaczą, że znalezienie sprawcy pożarów jest bardzo trudne, nawet jeśli są domniemania. Można przecież zostawić w budynku świeczkę owiniętą szmatą, umoczoną w benzynie i pójść oglądać telewizję, a po godzinie samo się zapali. Można. To jednak trzeba udowodnić, a tu dowodów brak. - Pan wie, że kiedyś próbowali ze mnie zrobić wariata? - Zygmunt H. patrzy podejrzliwie. - Poszedłem do lekarza, ponieważ miałem bóle serca, a ten mnie wsadził do worka. Znaczy w kaftan bezpieczeństwa. Szybko mnie jednak wypuścili, bo przecież nie jestem wariatem.
Potem opowiedział, że gdy przed laty dojeżdżał do pracy w Opolu, to nocą zawsze śledzili go jacyś ludzie w samochodach. A i teraz się zdarza, że prowadząc auto, słyszy nagle pisk opon za sobą. Patrzy w lusterko, lecz z tyłu nikogo nie ma. Albo wyjeżdża z podporządkowanej drogi, główna jezdnia jest pusta i nagle wyrasta przed nim ciężarówka. Opowiedział mi jeszcze, że telepatów, którzy mieszają w jego głowie jest piątka. Czterech mężczyzn i kobieta. Ostatnio jakby się podzielili - na złych i lepszych. Ci drudzy uprzedzają Zygmunta H., kiedy ma się zdarzyć jakaś katastrofa na świecie albo zamach. Robią to jednak w ostatniej chwili, żeby nie zdążył nikogo uprzedzić.
Płonie święta Anna
W 2007 roku opieka społeczna w gminie Chrząstowice zajęła się Zygmuntem H. i skierowała go na przymusową obserwację psychiatryczną. Zwrócono się do policji o eskortowanie karetki pogotowia. Jeszcze po dwóch dniach rośli funkcjonariusze czuli ból w mięśniach - taka siła obudziła się w wątłym ciele Zygmunta H., gdy go obezwładniali. - Wykombinowały diabły wcielone, wykombinowały! - krzyczał Zygmunt H. I z pewnością nie miał na myśli policjantów. Niedługo potem spłonął zabytkowy drewniany kościół w podopolskich Czarnowąsachl Łuna, która w piątkową noc rozświetliła niebo, była widoczna z odległych miejsc. - Dochodziła jedenasta - opowiadał nazajutrz Łukasz Niedworok, syn kościelnego i zarazem organista w Czarnowąsach. Niedworokowie sąsiadują z kościołem przez ulicę. - Szykowałem się już do łóżka, gdy rozległ się łomot do naszych drzwi. Kumpel znad śluzy stał na progu i wyglądał jakby go coś bardzo przestraszyło. Powiedział tylko: święta Anna się pali.
Kościelny Stefan Niedworok wyjrzał przez szybę i struchlał. Płomienie strawiły już kawał dachu i pięły się szybko w górę wieży. Nie pamięta, jaka pierwsza myśl go wtedy dopadła. Może to było pytanie, dlaczego nie zadziałała sygnalizacja przeciwpożarowa? A może pomyślał o styczniowym incydencie, kiedy pod okopconymi drzwiami na chór Łukasz znalazł nadpalone pakuły? Może nie należało bagatelizować tamtej historii?
Nazajutrz w kościele miał się odbyć ślub. Rodzina nowożeńców przystrajała wnętrze w piątek wieczorem. Potem kościelny Stefan Niedworok uruchomił sygnalizację antywłamaniową i przeciwpożarową, wyłączył na tablicy rozdzielczej dopływ prądu i zamknął dokładnie drzwi. Zawsze tak robił. Zawsze wychodził z kościoła ostatni. Przed Wielkanocą ktoś uszkodził zamek w drzwiach wejściowych. Trzeba było wybić szybkę i otworzyć drzwi od środka. Kościelny myślał wtedy, że to robota miejscowej chuliganerii. Zaraz po pożarze kościelny poszedł obejrzeć zamki w wypalonych odrzwiach. Po wsi poszła bowiem plotka, że złodzieje ograbili kościół, a potem podpalili dla zatarcia śladów. Niedworok znał na pamięć układ zasuw. Twierdzi, że nie zostały naruszone.
Jego żona przypomniała sobie natomiast dziwne zdarzenie. To było 22 lipca koło dziewiątej wieczorem. W pobliżu kościoła spotkała obcego mężczyznę, który zachowywał się jakby był pijany, jednak nie poczuła alkoholu, gdy zapytała, czego tu szuka. Odpowiedział, że mogiły ze śmigłem, w której jest pochowany jakiś lotnik. Pani Monika zna wszystkie nagrobki na czarnowąskim cmentarzu. - Powiedziałam, że takiego grobu tu nie ma - opowiada - ale on nie ustępował. Chodził wkoło kościoła, zataczał się. Postraszyłam go policją. Wtedy krzyknął mi w twarz jedno słowo: obaczysz! I poszedł w kierunku Opola. Mężczyzna wyglądał na czterdzieści kilka lat. Szczupły szatyn, w brązowych spodniach i jasnej koszuli. Opis podany przez panią Monikę odpowiadał rysopisowi Zygmunta H. Szkopuł w tym, że 22 lipca przebywał on na oddziale psychiatrycznym. Tak przynajmniej wynika ze szpitalnych dokumentów.
Policja musiała więc skreślić go z listy podejrzanych. W noc, kiedy spłonął kościół, Zygmunt H. również był w szpitalu. Wyszedł kilka tygodni później i odtąd nie chce już z nikim rozmawiać. Ci, którzy go widują, mówią, że nadal ma w oczach podejrzliwość, strach i złość. 1 lutego br. opolski Sąd Okręgowy podjął decyzję o ubezwłasnowolnieniu Zygmunta H,, a pod koniec marca ma postanowić kto zostanie jego opiekunem prawnym. Mężczyzna mieszka w Dańcu z matką, 82-letnią staruszką. To jego najbliższa rodzina.