Żona dla Raszida
Ewa Mogilińska 22.07.2015
Pod parasolami w Kolonowskiem siedzi Lesława Makar. Przegląda zdjęcia i się uśmiecha. Wracają chwile utrwalone na kliszy: po kilkugodzinnej wyprawie przez kenijski busz dotarła do wioski Masajów. Jej przewodnik czarnoskóry Raszid z połyskującymi zębami zaproponował, aby została jego drugą żoną. Nie wiedziała, w jaki sposób zareaguje na jej odmowę. Wszyscy patrzyli na nią jak na zjawisko, ale nie każdy odwzajemniał uśmiech.
Zawsze chciała pojechać do Afryki. Kojarzyła jej się z półdzikimi Murzynami, dzierżącymi oszczepy w dłoniach i groźnie łypiącymi białkami. Wcześniej zwiedziła Meksyk i Egipt. Sądziła jednak, że prawdziwą egzotykę pozna dopiero w Kenii.
Pierwsze godziny pobytu na Czarnym Lądzie zupełnie rozczarowały Lesię - jak wołają do niej przyjaciele. Autostrady wiły się pomiędzy szaro brudnymi domami. Wyschnięte trawy zlewały się z gliniastą ziemią. Tubylcy najczęściej paradowali w dżinsach niezależnie od skali na termometrze. W hotelowej klimatyzowanej restauracji serwowano rarytasy kuchni europejskej. Basen, leżaki i morze - klasyczny pejzaż nadmorskich kurortów.
Jedną z wielu atrakcji miało być trzydniowe safari. Okazało się jednak, że wygląda ono zupełnie inaczej niż na filmach. Organizatorzy nie mogli zagwarantować, że wycieczkowicze ujrzą jakiegoś egzotycznego zwierzaka. Małe samochodziki, do których wsiadało kilka osób, pędziły po nieograniczonych przestrzeniach. Od kierowcy z walkmenem na uszach zależało, czy wytropi przynajmniej rodzinę małp. Znudzeni turyści ożywiali się na moment, gdy nagle samochód przyspieszał, aby znowu z apatią opaść na poduszki. Wycieczkę odgwizdywano po odnalezieniu minimum pięciu gatunków napotkanych zwierząt. Lesia uznała, że woli oglądać zwierzaki w zoo - same podchodzą do prętów i nie trzeba godzinami wypatrywać ich przez lornetkę.
Egzotyka zza krzaka
Pozostałe dni upływały na lenistwie. Jedynym dowodem na to, że Polacy znajdowali się w obcym dla siebie kulturowo kraju byli czarni kelnerzy, którzy usługiwali do stołów. Na plaży za kilka monet tubylcy chętnie wdrapywali się na palmy i przynosili owoce kokosów. Nikomu nie smakowało jednak świeże mleko. Przelotne opady przepełniły czarę rozczarowań.
Pan Krzysiu, pilot wycieczki ostrzegał, aby nie wychodzić samemu poza obszar hotelowy. Dwie z wczasowiczek postanowiły jednak udać się na targ. Ubrały się w jaskrawe sukienki, założyły biżuterię, którą przytachały na wakacje. Nie uszły nawet stu metrów, gdy zza krzaków wyskoczyły trzy murzyńskie kobiety ubrane tylko w przepaski na biodrach. Wyrwały im wszystkie świecące insygnia władzy. Niefortunne turystki wracały bez kolczyków, w potarganych sukienkach. Klęły na egzotykę, która kryła się za krzakiem.
Lesia przyuważyła w czasie kolacji sympatycznego Murzynka, który bez przerwy do niej się uśmiechał. Odwzajemniła mu się tym samym, wzbudzając zgorszenie wśród swoich rodaków. 32-letni Raszid próbował do niej zagadać łamaną angielszczyzną. Ku jego zaskoczeniu chętnie mu odpowiadała. Lesława Makar dość miała nudzenia się nad wodą i postanowiła poznać Kenię na własną rękę. Poprosiła Raszida o pomoc i przewodnictwo. Po godzinie 22, gdy kończył służbę w restauracji, czekał na nią przed hotelem.
Udali się do murzyńskiej dyskoteki. Kiedy weszła, wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Tancerze na moment zamarli na klepisku, bo była jedyną nieopaloną twarzą. Trwało to jednak ułamek sekundy. Po chwili podszedł do nich rosły mężczyzna. Chwilę pogadał z Raszidm. Kiwnął ręką i jak za dotknięciem różdżki dwie osoby zeszły z drewnianych krzesełek przy prowizorycznym barze, ustępując im miejsca w zatłoczonym budynku. - Właściciel tancbudy życzy nam miłej zabawy - powiedział Raszid.
Dzikusy w dżinsach
Czarny przewodnik za nocną eskapadę zażyczył sobie niesamowite ilości piwa i papierosów, którymi raczył się bez opamiętania. Jego pobratymcy w niczym nie ustępowali mu miejsca. Polka dziwiła się, że mimo tego nikt nie zataczał się pijany, chociaż nawet wśród autochtonów poznała barbarzyńców. Po północy w knajpce zrobiło się małe poruszenie. Na główne klepisko wkroczyła grupa Murzynów w tradycyjnych strojach. Tańcem wyrażali swój smutek i radość. - I wtedy pojawiły się dzikusy w dżinsach - wspomina Lesia. - Zaczęli wrzucać pod nogi tancerzy karaluchy większe od mojej dłoni.
Raszid wytłumaczył jej, że nie są to żadne obrzędy rytualne. Po prostu czarne owce występują w każdej nacji. Wracała do hotelu wraz ze wschodzącym słońcem. Wycieczkowicze spoglądali na nią podejrzliwie. Okradzione kobiety nie stroniły od złośliwych zaczepek.
Kolejnej nocy Raszid zaprowadził Lesię do swoistego ogrodu zoologicznego. Jego właściciel kochał ryzyko i dlatego zbierał najniebezpieczniejsze zwierzęta na świecie. W klatkach roiło się od upstrzonych węży, jaszczurek i wielonogich stworów. Pozwolił jej potrzymać za drobną opłatą węża dusiciela, który nagle zaczął zaciskać się wokół jej szyi.
W trakcie powrotu do hotelu po kilkugodzinnej podróży dotarli do małej wioski z biednymi chatami, które rozlatywały się od głośniejszego kichnięcia. Makar patrzyła z przerażeniem - nikt w wiosce nie spał. Mężczyźni siedzieli na prowizorycznych progach, w ciemnościach świeciły tylko ich oczy. Kobieta poczuła jak po karku przebiegają ją dreszcze. W duchu zaczęła sobie wyrzucać, że więcej czasu nie poświęciła na opalanie swej białej skóry. Nie miała swetra, który mogłaby zakryć przynajmniej twarz. - Nie martw się - Raszid rozwiał jej wątpliwości. - Dopóki idziesz z czarnym mężczyzną nic ci nie grozi. Takie są reguły.
Zastrzyk antykoncepcyjny
Przed wyjazdem zaprosił Lesię do swojej wioski. Po godzinnym marszu kobieta zaczęła się niepokoić. Podążali krętymi dróżkami, często prowadzącymi przez gęsty busz. Na polanie Raszid przystanął, z uśmiechem na twarzy zaproponował Lesi małżeństwo. Miał już żonę i dwójkę dzieci, ale muzułmaninowi w niczym to nie przeszkadzało. Makar poczuła się nieswojo. Nie wiedziała, czy jej uśmiechnięty przewodnik jest gotów na przyjęcie czarnej polewki. Próbowała oświadczyny obrócić w żart. Na wąskiej ścieżce spotkali grupę wyrostków, którzy z małych łuków strzelali w koronę drzew. - Polują na papugi, to miejscowy przysmak - wytłumaczył Raszid. - Jeżeli nic nie ustrzelą, nie będą mieli obiadu.
Wstąpili na moment do sąsiedniej osady, w której mieszkało 300 osób: ponad setka dzieci, dwóch braci i ich żony. Jedna z kobiet z długimi przekutymi uszami opowiadała, że nie czują się zaniedbywane, ponieważ bracia w jedną noc odwiedzają co najmniej cztery żony.
Do wioski dotarli po dwóch godzinach. Raszid codziennie pokonywał ten dystans na piechotę. Rowery mieli tylko najbogatsi. Żona przewodnika, matka Masajka i siostra wybiegły z oblepionej gliną chałupy. Wiele domów nie miało nawet dachów. Wyściskały ją serdecznie, jakby już była członkiem ich rodziny. Lesława Makar z przerażeniem patrzyła na olbrzymią maczetę, która walała się na podwórku. Wolała nawet nie wchodzić do mieszkania swego przewodnika, bojąc się, że już jej nie wypuści. Żona Raszida opowiedziała jej, że co jakiś czas podąża do odległej wioski na zastrzyk, po którym nie zachodzi w ciążę. Pan domu przyniósł mocno sfatygowane zdjęcie, na którym stał koło białego mężczyzny. W wiosce była to jedyna fotografia, jaką widziano w tych rejonach.
Lesia obiecała przysłać im wiele takich obrazków. Słowa dotrzymała - z Polski do Kenii poleciało kilka albumów zdjęć wraz z paczkami pełnymi ubrań. Raszid pisał, że holenderski właściciel hotelu szykuje redukcję etatów. Martwił się, że może zostać zwolniony, a na inną pracę nie ma szans. Nadal jednak listownie namawiał Lesię, żeby go poślubiła. Pisał: „Na pewno nigdy nie będziesz głodna. Świetnie umiem strzelać”.