Gazeta Panorama OPOLSKA Wydawnictwo OPOLMEDIA Kontakt
panorama opolska

Wiadomości z Opola i okolic

Piątek, 29 marca 2024
Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona


Życie pełne tablic


Agnieszka Malik 21.09.2014

Groby pod lasem spowija poranna mgła. Z dala widać jedynie zakończenia płotu. Cisza i pustka. Kondukty żałobne podążające od strony Dziewkowic musiały przejść jakieś pięćset metrów, aby dotrzeć w to miejsce.


O brzasku wyłaniają się pierwsze krzyże. Po chwili płyty granitowe i marmurowe ze złoconymi nazwiskami: Hedwig Lichtblau, Agnes Fochmann, Heinz i Franz Kuhnert. Obok leżą sąsiedzi, z którymi kiedyś chodzili do szkoły, kościoła i tego samego sklepu. Po prawej Karl Terlinski, po lewej Johann Placzek, obok Wolfram Zielonka i Sofie Kostrzewa. Za życia mieli w dowodach wpisane: Karol, Jan, Zofia. Jedynie Wolfram był zawsze Wolframem.

W mlecznej poświacie można dostrzec postać ukrzyżowanego Chrystusa. Patrzy z góry na Herberta Stürza, urodzonego w 1944 roku i na młodszego o dziesięć lat Jerzego Jagiełę. U stóp Jezusa krople porannej rosy oraz tabliczka ze słowami „Żyję i wy żyć będziecie”.

Śmierć czyha za kubkiem malin
Helena Kamerska słyszała przeciągłe wycie syreny i tupot oficerek o kamienny bruk. Miała zaledwie 14 lat, nie lubiła hałasu, mdlała na widok krwi. Kartka na przydziałowe powidła wypadła jej z ręki. Bała się po nią schylić, by esesmani nie dostrzegli jej za sklepową szybą. Nagle jeden wtargnął do środka.
- Raus - wrzasnął, wypychając kolbą wszystkich na ulicę.

Z sąsiedniej bramy wypędzono grupkę przerażonych ludzi. 3-letni chłopiec ściskał coś w ręku. Widzowie już byli. Pora zacząć przedstawienie. Solidnej postury esesman złapał malca za nogi i trzepnął nim o mur. Gdy głowa dziecka uderzała o cegły, rozległ się metaliczny dźwięk upadającego na chodnik garnuszka. Nagle zapanowała cisza. Jak na spowolnionym filmie Helenka oglądała kolejne kadry. Malcem wstrząsały konwulsje. Maliny nasiąkały krwią. Niemcy stali nieruchomo. Patrzyli bez wyrazu.

Potem wrzucili zwłoki na ciężarówkę. Razem z nimi zapakowali rodziców, kuzynów i braci żydowskiego chłopca, ukrywających się na pierwszym piętrze warszawskiej kamienicy.
Od tego dnia Kamerska zaczęła się przyzwyczajać do śmierci. Czyhała na nią na dworcu przemianowanym teraz na Warschau Hauptbahna, choć niżej nadal pozostał polski napis „Warszawa Główna”. To tu właśnie odbywały się wielkie polowania na przemytników mąki przywożonej ze wsi czy świńskiego mięsa kupionego za rodową porcelanę. Śmierć zbliżała się w bombowcach, które obróciły jednego dnia jej dom w ruinę. Panoszyła się w zawalonych piwnicach, zamieniając je po nalotach w zbiorowe mogiły.

Helena, sanitariuszka o powstańczym pseudonimie Halina, stąpała po trupach, starając się nie deptać umierających. Opatrywała konających rówieśników, którzy błagali, by ich dobiła, bo o ewakuacji nie mogło być mowy. W oddali słyszała twardą niemiecką mowę. Świst pocisków. Coraz głośniej i głośniej. Wie, jak smakuje psie mięso oraz powstańcza legitymacja, którą musiała zjeść w drodze do Pruszkowa, żeby nie trafić do obozu. Wie, jak umiera się powoli z głodu i wycieńczenia, rozgrzebując zamarzniętą ziemię w poszukiwaniu choćby jednego zagubionego kartofla.

Wiesiołek, czyli Wieschollek
W 1978 r. Dziewkowice, wieś na krańcu Strzelec Opolskich, huczały od plotek. Do starego Kulika, który już od dawna nie żył, przyszła wypisana kopiowym ołówkiem kartka z Wielkiej Brytanii. Widniała na niej przedwojenna nazwa miejscowości i dopisek Land Deutschland. Odebrał ją Alojzy. Ten sam, który nadał przesyłkę 2 maja 1945 roku. Jako żołnierz Wehrmachtu informował w niej ojca, że dostał się do angielskiej niewoli.

O niecodziennym incydencie pierwszy dowiedział się Helmut Wiesiołek, rocznik 1938, syn Teodora, żołnierza sił zbrojnych III Rzeszy. Najmłodszy sołtys w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, pierwszy sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej, komendant ORMO. Urodzony w nazistowskich czasach, gdy jego wieś przemianowano na Frauenfeld. Rozporządzenie ministra finansów Rzeszy Niemieckiej nakazywało, aby rozprawić się z „polską fasadowością” i wykorzenić niedostatecznie germańskie nazwy. Gdyby Wiesiołek przyszedł na świat dwa lata wcześniej, ksiądz wpisałby mu do metryki bardziej słowiańskie Schewkowitz.

Nie wszyscy pogodzili się z wyrokiem historii. Miejscowe nastolatki: Edward Fila i Jan Nawrot zrywali pod osłoną nocy faszystowskie flagi, a na sterczących kikutach wieszali zdechłe psy. We wsi zawiązał się komitet antyhitlerowski, który ratował ludzi przed aresztowaniami. W jedynej knajpie, należącej do ojca Wiesiołka, nielegalnie spotykali się członkowie Komunistycznej Partii Niemiec. Na tych samych krzesłach kilka godzin później zasiadali przy piwie członkowie NSDAP.

Po przepracowaniu roku i trzech dni, mając zaledwie 22 lata, Helmut został rencistą. Ciężki wypadek w kopalni „Bobrek” przekreślił jego zawodowy awans. Stał się za to początkiem zupełnie innej kariery. Młody chłopak oddał się bez reszty swej wsi, dbając by rozwijała się zgodnie z wytycznymi komitetu, a w dziewkowickich domach rośli prawowici obywatele PRL. Na wandali nakładał mandaty, liczył krowy, pisał potrzebującym podania. W 1982 r. zgłosił w Komitecie Centralnym, że towarzysz Ryszard Jędrzej, członek tego gremium, jest równocześnie działaczem w bawarskim ziomkostwie.

Po upadku komuny w życiu sołtysa wszystko momentalnie się odmieniło. W 1991 r. przestał być Helmutem Jerzym Wiesiołkiem. Został Helmutem Georgiem Wieschollkiem. Tak samo jak wieloletni przewodniczący Mniejszości Niemieckiej, późniejszy poseł, który z Króla przemianował się na Krolla.

Pierwsza niemiecka tablica
Sołtys chciał być we wszystkim pierwszy - również po ustrojowej transformacji. W 1991 r. postawił przy wjeździe do wsi tablicę z napisem „Dziewkowice - Frauenfeld”. Tłumaczył, że w Niemczech też są napisy dwujęzyczne, jak choćby „Budziszyn - Bautzen”. Nie przekonało to miejscowych władz oraz policji. Gdyby ta argumentacja trafiła wówczas na podatny grunt ustawowy, przy wjeździe do wsi Szczedrzyk oddalonej o ok. 40 kilometrów od Dziewkowic, widniałaby tablica Hitlersee (Jezioro Hitlera).

Ówczesny minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski definitywnie wyjaśnił, że nie ma prawnej możliwości umieszczania obcojęzycznych nazw topograficznych nawet na tradycyjnych obszarach zamieszkałych przez mniejszość niemiecką. Tablica została usunięta.

W centrum wsi pozostała za to plansza z hasłem „Frauenfeld grüsst alle Gäste” (Dziewkowice witają gości). Stanęła na prywatnej posesji, a na to paragrafu nie było. Odwaga Helmuta zaraziła innych. Popielów chciał wrócić do dawnej nazwy, choć jego mieszkańcy sami nie bardzo wiedzieli - do której. Na rogatkach pojawił się przedwojenny Alt Schalkendorf, ale władze gminy szybko uporały się z problemem. Przed jednym z domów wbito tablicę: „Herzlich willkommen in Alt-Poppelau” (Witajcie w Starym Popielowie).

W tym samym czasie Wieschollek dostał za szczególne zasługi dyplom od działaczy Tymczasowego Zarządu Niemieckiego Wschodu, uważających się za rząd emigracyjny. Nie widział nic złego w tym, że organizacja słynęła z wydawania dowodów tożsamości, tzw. ausweissów, sygnowanych nadal przez Rzeszę Niemiecką (Deutsches Reich). Takich samych, jakie obowiązywałyby nadal w Dziewkowicach, gdyby w 1945 roku nie weszła tu Armia Czerwona.

W 1992 r. wójt Jemielnicy Werner Małek otrzymał od Zarządu Głównego Mniejszości Niemieckiej tablicę z napisem „Himmelsdorf” - nazwą z czasów Hitlera. Było to wyróżnienie w konkursie na estetykę wsi. Wójt nie przyjął prezentu, mimo że nazwy głównych ulic w Jemielnicy były dwujęzyczne. Ich nazwy znajdowały się jednak na prywatnych budynkach.

Senator Gerhard Bartodziej z nadania mniejszościowego był zwolennikiem poglądu, iż nie istnieje lojalność wobec narodu tylko wobec państwa. I tylko ona jest bezdyskusyjna. W wywiadach mówił: - Ludzie chcą powrotu do starych nazw, bo te miejscowości tak właśnie się nazywały, gdy oni się rodzili.

Wieschollek nie dożył 14 listopada 2008 roku, kiedy we wsi oddalonej zaledwie dziesięć kilometrów od Dziewkowic wkopywano już legalnie słup z tablicą: „Jemielnica - Himmelwitz”.

Stało się to możliwe po wprowadzeniu przepisów unijnych gwarantujących mniejszościom narodowym prawo do nazw geograficznych w językach rodzimych, jeśli stanowią co najmniej 20 procent mieszkańców na danym terenie. W Polsce skorzystało z tego zapisu 51 spośród wszystkich 2479 gmin. Najwięcej niemieckich tablic pojawi się na Opolszczyźnie (uprawnionych 27 gmin), białoruskich - w woj. podlaskim (12 gmin) i kaszubskich - w woj. pomorskim (10 gmin).

Szwab w powstańczym domu
Helena Kamerska miała łzy w oczach, gdy jechała po wojnie z mężem na Ziemie Odzyskane. W Warszawie straciła bliskich, dom i poczucie bezpieczeństwa. Tam każdy wiedział o powstańczej przeszłości młodego małżeństwa. Sąsiad straszył ich donosami do nowej władzy i więzieniem.

W Jeleniej Górze czekało mieszkanie, które opuścili niemieccy właściciele, uciekający w głąb Rzeszy. Na ścianach salonu wisiał jeszcze portret Hitlera. Helena w przypływie złości i nienawiści pocięła płótno na strzępy. Znalazła w szufladzie zdjęcia lotnika stojącego przy bombowcu. Takim samym, jakie latały nad Warszawą. Płakała, gdy w obcym albumie odkryła wojenne fotografie płonącego rodzinnego miasta.

Potem w jej życiu pojawiały się kolejne domy z niemieckimi napisami na fasadach: w Nowej Rudzie, Karpaczu i Opolu. Pisała do Rady Państwa o przydzielenie jakiegoś mieszkania w stolicy, bo nie umiała się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Odpowiedź była jedna - trzeba wnieść wkład mieszkaniowy, na który nie było jej stać. I czekać - nie wiadomo jak długo. Daleko od Warszawy rodziły się więc kolejne dzieci. Szły do przedszkola, potem szkoły i nie rozumiały rodzicielskiej nostalgii.

Irena, córka Heleny i Tadeusza, poznała Piotra na lodowisku. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że naprawdę ma na imię Herbert i pochodzi z Wróblina (niemieckiego Frauendorfu). Gdy usłyszała, że jego ojciec walczył w Wehrmachcie, było za późno na odwrót. Nie wyobrażała już sobie życia bez ukochanego.

- Ja walczyłem ze Szwabami, a ty mi Szwaba do domu sprowadzasz - krzyczał ojciec, posługujący się w powstaniu pseudonimem Pol.

Matka również była nieprzejednana. Młodzi przez kilka lat zabiegali o swoją miłość. W końcu zagrozili ucieczką z domów i wzięciem ślubu bez rodzicielskiego błogosławieństwa. Obie rodziny spotkały się tylko dwa razy: na weselu i chrzcinach.
Pani Helena nie mogła słuchać, jak matka zięcia opowiada wnukowi Sławkowi bajkę mieszaniną polskiego, niemieckiego i śląskiego: „Szoł Kapturek i szoł, a tu ze skrzypopa wyszoł wolf”.

Nie przypuszczała, że po śmierci męża będzie szukać zapomnienia właśnie u Sławomira, który dzięki jej namowom zamieszka w Niemczech. Wnuk wyjedzie bez znajomości niemieckiego, za to z dyplomem wyższej uczelni, który w Polsce nie gwarantuje pracy.
Lata mijały, jej nienawiść słabła. W nowych czasach mogła już pojechać do Warszawy z podniesioną głową. Nie musiała przed nikim ukrywać, że jest dziewczyną z powstania. Miasto było jednak zupełnie obce. Nie poznawała ulic zmienionych przez nowoczesną zabudowę. Nie miała tam nikogo.

Najbliższa rodzina zamieszkała na Opolszczyźnie, wnuki rozjechały się po świecie. Cieszyła się, gdy jedna z jej 14 prawnuków 22-letnia Katarzyna przyleciała zza oceanu na wymianę studencką do Krakowa. Do Polski skierowała ją amerykańska uczelnia. Na Uniwersytecie Jagiellońskim studiowała stosunki międzynarodowe i poznawała język prababci.

Hajlowanie po polsku
W 1992 r. sołtys z Dziewkowic nakleił na drzwiach domu kartkę: „Żadnych wywiadów nie udziela się”, a koło niej drugą: Keine Interviews”. Wszystko przez Petera Goetza i Olafa Körbera, którzy zjawili się u niego w poszukiwaniu mieszkania. Później okazało się, że zapowiadana działalność oświatowa i nauka niemieckiego były przykrywką. Mężczyźni należeli do neofaszystowskiej organizacji Nationale Offensive. Gdy do wsi zaczęły zjeżdżać stacje telewizyjne z całej Europy, Wieschollek przestał ufać mediom. Nieopatrznie udzielił wywiadu niemieckiej stacji telewizyjnej SAT 1, która tak zmanipulowała jego wypowiedź, że wyszło na to, iż sołtys jest za powrotem Śląska do Niemiec. Nazajutrz po emisji programu sam pojechał do Urzędu Ochrony Państwa, by przeciąć wszelkie spekulacje.

Po powrocie z Opola wyrzucił Petera z miejscowego koła mniejszości, zakazał nauczania niemieckiego i nałożył na niego mandat za to, że wyprowadza psa bez kagańca. Pozostał niesmak i kilka swastyk wymalowanych na płotach przez grupę młodzieży, która przybyła tłumnie do Dziewkowic, aby rozprawić się z neonazistami. Skończyło się na odśpiewaniu Roty i hymnu Polski.
- Najeźdźcy zachowywali się spokojnie - podsumował Wieschollek w kolejnym wywiadzie.

Manifestacje przeniosły się spod okien sołtysa na Górę Świętej Anny. Najpierw skini z całej Polski, a potem młodzi mężczyźni w brunatnych mundurach z krótko ogolonymi włosami, defilowali co roku marszowym krokiem przed pomnikiem z okazji kolejnych rocznic powstań śląskich.

W 2008 roku marszałek Józef Sebesta mówił w tym miejscu: - Każdy z nas może być bohaterem albo męczennikiem historii. Dziś wiemy, że nie ma jednej wspólnej prawdy dla mieszkańców tego regionu.

Gdy wieńce składają kombatanci, samorządowcy i harcerze, młodzi mężczyźni stają wyprostowani na baczność i podnoszą ręce w geście znanym z czasów Hitlera. Nic złego w hajlowaniu nie widzą. Należą do Obozu Narodowo-Radykalnego z Brzegu. Ich zdaniem to starorzymskie pozdrowienie bohaterów, którzy oddali życie za polskość. Nie ma ono nic wspólnego z propagowaniem faszyzmu.

Odmiennego zdania był Sąd Okręgowy w Opolu, który 19 maja 2009 r. skazał Krzysztofa F. oraz Piotra B. na karę czterech i sześciu miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata.

Dwa tygodnie po wyroku ustawiono w gminie Leśnica za 39 tys. zł dwujęzyczne tablice. Koszt pokryło MSWiA. Potomkowie powstańców śląskich udający się do annogórskiego sanktuarium mijają teraz drogowskaz „Sankt Annaberg”. Przywrócenie historycznej nazwy budziło zastrzeżenia, gdyż zaczęła ona oficjalnie obowiązywać od roku 1934, czyli w czasach hitlerowskich, choć zwyczajowo była używana dużo wcześniej. Wojewoda Ryszard Wilczyński oprotestował decyzję wydaną przez Komisję Nazw Miejscowości i Obiektów Fizjograficznych. Ale Sankt Annaberg pozostał.

W dwujęzycznym wymiarze
W 1997 r. Helena Kamerska przeprowadziła na wieś, kilka kilometrów od Opola. Szybko została zaakceptowana przez miejscowych. Zbliżył ich kościół i dbałość o przydomowy ogródek. Na wszelki wypadek nie mówiła sąsiadom, że w jej życie wpisany jest powstańczy epizod. Nie chciała zadrażniać. Wielu z nich walczyło po przeciwnej stronie. Przez wieki Polska Nowa Wieś nazywała się Neudorf. W czasie plebiscytu aż 629 osób głosowało za Niemcami. 259 osób było za Polską.

Pani Helena nie przypuszczała, że w czasie długiej wędrówki historia zgotuje jej jeszcze jedną niespodziankę. Kilkaset metrów od jej domu znajduje się Opolski Aeroklub. Pod koniec lat trzydziestych XX wieku młodzi adepci niemieckich sił powietrznych właśnie na tym lotnisku szkolili się do przyszłej wojny. 10 września 1939 r. przyjechał tu z inspekcją sam wódz III Rzeszy Adolf Hitler, a dwa dni po nim Hermann Göring. Właśnie stąd startowały bombowce na Warszawę.

Na podstawie ustawy o mniejszościach 1 grudnia 2009 roku Komprachcice nabrały dodatkowego brzmienia: Comprachtschütz. Kamerska po raz drugi w życiu znalazła się w wymiarze dwujęzyczności.

Do 27 uprawnionych regionów nie zaliczono Dziewkowic, gdzie przedsiębiorczy sołtys był pionierem w dziele przywracania przedwojennych nazw. Klub Radnych Mniejszości Niemieckiej próbował w 2009 roku przeforsować wniosek o przeprowadzenie konsultacji wśród mieszkańców gminy, ale uchwała przepadła w głosowaniu. Kolejny pojawił się w lipcu 2013 roku. Radny mniejszości Henryk Rudner argumentował, że chodzi o podkreślenie wielokulturowości opolskiej ziemi. Przed obradami wnioskodawcy wycofali jednak swój pomysł.

Dwujęzyczność spoczęła razem z sołtysem na cmentarzu. Helmut Wieschollek zmarł w 2005 roku. Leży obok kilku pokoleń krewnych. Dwa lata wcześniej niedaleko od niego pochowano 35-letniego Ireneusza Wiesiołka. Należał do rocznika, który nie ma dylematów jak pisać swoje nazwiska.