Przepis na podbój wybrzeża. Niechorze - pierwsze danie pełen latarnianych atrakcji
Agnieszka Malik 05.08.2014
Dla smakoszy Bałtyku polecamy: Niechorze, Sarbinowo, Mielno i Ustkę na deser. Miłośnicy polskiego morza podróż tę mogą potraktować również zdrowotnie, gdyż 1,5 miliarda ludzi na świecie żyje w rejonach dotkniętych niedoborem jodu. Problem ten występuje w całej Europie z wyjątkiem pasa wybrzeża bałtyckiego, gdzie stężenie bezcennego dla zdrowia pierwiastka jest największe. Właśnie dlatego ważny jest dobór miejsca noclegowego, bo hoteli położonych niemal na piasku jest bardzo mało z powodu ochrony wydm i roślinności nadmorskiej.
Niechorze - pierwsze danie pełne latarniach atrakcji
Składniki na dwa noclegi:
Hotel Wczasowy Bałtyk, smażalnia ryb „U Cywila”, Park Miniatur Latarni Morskich, Muzeum Rybołówstwa Morskiego, ruiny kościoła oraz pałac w pobliskim Trzęsaczu.
Wykonanie:
Przyjeżdżamy do Niechorza, w którym właściwie zgubić się nie można. Wieś znana przed wojną jako Horst słynie z zachowanych do dziś XVIII- i XIX-wiecznych domów rybackich. Do jednego z dwóch pomostów nadal przybijają kutry, co należy już do rzadkich nadmorskich widoków. Obok na wydmie znajduje się bordowy budynek z bezpośrednim zejściem na plażę. Widok z okna „Bałtyku” zachwyci każdego malkontenta: szumu morza nie można wyłączyć pilotem. Nie ma też piękniejszego miejsca na obserwacje wschodów i zachodów słońca. Podczas sztormu fale docierają do budynku przypominającego kształtem statek. Oszklony taras widokowy pozwala korzystać z terapii jodowej nawet w czasie złej pogody. W sali bilardowej doskonale słychać pisk mew.
Wystarczy udać się na trzyminutowy spacer, aby dotrzeć do Parku Miniatur Morskich. To jedyne miejsce w Polsce, gdzie można zobaczyć zaginiony w czasie wojny ORP „Orzeł”, choć pomniejszony 10 razy. Cudu tego dokonało czterech modelarzy, którzy pracowali nad repliką przez sześć miesięcy. Ten najsłynniejszy okręt podwodny w 1939 roku zawinął do portu w Tallinnie (Estonia), gdzie został niespodziewanie internowany. Mimo pozbawienia go przyrządów nawigacyjnych i map, załoga zdecydowała się na ucieczkę. Dotarła do wybrzeża Anglii dzięki oficerowi nawigacyjnemu Marianowi Mokrskiemu, który po znalezieniu spisu latarni morskich, doprowadził okręt do portu w Anglii kierując się jedynie światłami latarń. 23 maja 1940 roku okręt wyruszył na ostatni rejs, z którego nigdy nie wrócił. Do dziś nie wiadomo, co się z nim stało.
Równie ciekawą historię ma znajdujący się koło „Orła” latarniowiec „Adlergrund” pływający pod pruską banderą na przełomie XIX i XX w. W 1915 r. przeznaczono go na drewno opałowe. Jego następca o tej samej nazwie ostrzegał przed mielizną od 1922 r. Zakotwiczono go na płyciźnie i tylko w zimie zawijał do portu w Świnoujściu. Po zbombardowaniu przez Brytyjczyków, zatonął w 1945 roku.
Park miniatur natychmiast po otwarciu, dwa lata temu, stał się przebojem wśród pomorskich atrakcji. Na turystów czekają wszystkie istniejące latarnie morskie na polskim wybrzeżu oraz te, które nie dotrwały do naszych czasów. W 1939 roku zniszczono najniższą, bo zaledwie 10-metrową konstrukcję usytuowaną na 37-metrowym klifie w gdyńskiej dzielnicy Oksywie. Wybudowano ją w 1877 roku, a w 1920 roku Niemcy przekazali ją polskiej administracji morskiej.
Oryginały nie różnią się od modeli, nad którymi prace trwają nawet przez kilkanaście miesięcy. Latarnię na Helu tworzyło czterech modelarzy przez trzy miesiące. Zadbali nawet o wierne odzwierciedlenie linii brzegowej i szczegóły otoczenia. Na wielu tarasach widokowych umieszczono turystów, którzy patrzą z wysokości na wody Bałtyku.
Największą ciekawostką jest miniatura latarni w Niechorzu, która stoi tuż przed swoim autentycznym odpowiednikiem z 1866 roku. Latarnię wybudowano na wysokim klifie, dzięki czemu jej światło docierają na odległość 37 kilometrów. Żeby dostać się na taras widokowy, trzeba pokonać 210 stopni. Rozpościera się stamtąd widok na morze, park miniatur oraz jezioro Liwia Łuże.
Po zejściu na ląd pora na dodanie kolejnego składnika. Robert Chojnacki, Maria Czubaszek, Piotr Machalica czy Mariusz Pudzianowski zawsze odwiedzają w Niechorzu smażalnię ryb „U Cywila”. Konkurencja nie śpi, bo w miejscowości jest ponad 20 punktów dla smakoszy. Przed sezonem, gdy na ulicach nie ma tłumów turystów, trzeba się liczyć z tym, że właśnie u Krzysztofa Cywińskiego zawsze są kolejki. Jego sława sięgnęła Chorwacji, gdzie spędza co roku wiele miesięcy. Jest znawcą ryb, bo przecież pracę magisterską pisał o zmianie gęstości szprota podczas wędzenia owiewowego. Łowił kalmary na Falklandach, sardynowce w Afryce. Wówczas zakochał się w strojniku, rybie która mając zaledwie metr długości ważyła ponad 120 kilogramów. Dziś serwuje ją znawcom kruchego czerwonego mięsa w kilku postaciach. W jego menu oprócz tradycyjnych potraw jest zupa z diabła morskiego z kawałkami kalmarów, małż i ośmiornic czy też zupa Sygietyńska o węgierskim rodowodzie. Hitem jest kłykacz zwany tu antarem, pochodzący z wód antarktycznych i wielbiony przez osoby, które ryb nie lubią. Do ciekawostek należy m.in. carpaccio z albakory z oliwą truflową oraz parmezanem.
Pora, aby dowiedzieć się czegoś więcej o rybołówstwie. Tajniki poznamy w lokalnym muzeum, które 20 lat temu stworzyli mieszkańcy wsi, oferując najciekawsze eksponaty. Każdy z nich ma swoją niepowtarzalną historię. Wszystko zaczęło się od pomysłu rybaka Henryka Gmyrka. Jednym z największych muzealnych skarbów jest wyłowiony w czasie połowu oktant, dawny przyrząd nawigacyjny, pochodzący najprawdopodobniej ze starego wraku. Rzadkością jest też rekin bałtycki, który dożywa aż 70 lat. Ze względu na małe rozmiary nie jest groźny. Przygotowano też rybackie opowieści, choćby o tym jak szmuglowano sieci z byłego NRD. Można poznać sekrety wykonywania tego zawodu, zawiłości węzłów marynarskich oraz kolorystykę flag na kutrach.
Żeby przekonać się o potędze morza należy przejechać siedem kilometrów i dotrzeć do Trzęsacza, gdzie z gotyckiego kościoła została jedynie ściana. Ruina podmywana jest przez fale, które co roku pustoszyły coraz bardziej budowlę, mimo że w 1331 roku wniesiono ją dwa kilometry od morza. W 1750 roku odnotowano, że linia brzegowa znajduje się w odległości 58 metrów od urwistego klifu. W 1853 roku pozostało już tylko 12 metrów, a 15 lat później - fale dotarły niemal do murów kościoła. Po kilku latach postanowiono zamknąć 24-metrową świątynię. Przełomowy był 1901 roku, gdy runęła pierwsza ściana. Udało się ocalić część wyposażenia, przenosząc go do nowo wybudowanego kościoła, usytuowanego tuż koło pałacu w Trzęsaczu. Dla miłośników zabytków spacer między starodrzewiem będzie doskonałą okazją do poznania historii rodu von Flemmingów, władających tą posiadłością w XVII wieku.
Po podbiciu Niechorza na smakoszy kolejnej przygody czeka Sarbinowo, oddalone o 75 kilometrów. W połowie drogi warto zatrzymać się pod latarnią morską w Kołobrzegu, aby zobaczyć oryginał wcześniej podziwiany w parku miniatur. Wyglądem przypomina twierdzę, choć powstał dopiero po wojnie na jednym z portowych fortów. Dziś w jego murach znajduje się wystawa poświęcona kartografii i nawigacji. Z galerii widokowej roztacza się imponujący widok na port oraz wpływającą do morza rzekę Parsętę. Pierwszą latarnię, która stała tuż nad brzegiem, zniszczono w czasie wojny.
Więcej o urokach polskiego wybrzeża:
Na zaostrzenie apetytu Sarbinowo
Mielno - rarytas dla wielbicieli historycznych miejsc
Ustka - smakowitość pełna bunkrów i tajemnic
Bałtycka galeria:
Niechorze: Bałtyk nad Bałtykiem